Recenzja filmu

Dziennik nimfomanki (2008)
Christian Molina
Belén Fabra

Korzystać z życia, czyli bzykać się z kim popadnie

Gdy obejrzałem zwiastun, zrodziły się we mnie nadzieje na ciekawy dramat erotyczny europejskiego kina. Plakat również zachęcał - wykonany w ładnym czarno-białym stylu z czerwonymi butami, które
Gdy obejrzałem zwiastun, zrodziły się we mnie nadzieje na ciekawy dramat erotyczny europejskiego kina. Plakat również zachęcał - wykonany w ładnym czarno-białym stylu z czerwonymi butami, które przykuwały wzrok już z daleka. Niestety czar z pierwszych minut bardzo szybko zaczął ginąć, aby ostatecznie przerodzić się w niesmak. Film zamiast być kontrowersyjny, jak dla mnie był po prostu czystą propagandą antymałżeńską, zrównującą życie dwojga ludzi do uciech w burdelu. Jednak po kolei, przedstawmy wszystkie punkty, które doprowadziły mnie do tego wniosku. Po pierwsze, zawinił zły scenariusz. Jest niedopracowany, ma dziury i niedomówienia. Czasem jest tak nonsensowny, że aż boli. Postacie zachowują się, jakby wszystkie urwały się z choinki. Przykładem jest choćby mąż Val, który jest słodki, miły i czuły, a potem ni z gruszki ni pietruszki, zamienia się we władczego tyrana, który bez wahania zakatowałby żonę. Wcześniej nie było żadnych zapowiedzi takiego zachowania, po prostu jakby scenarzyście nagle się odwidziało i zmienił małżonka w bestię. Być może miało to budzić zaskoczenie, jednak tak się nie stało. Większość osób była bardziej znudzona, niż wstrząśnięta. Innym wielkim błędem są "mądrości" babci głównej bohaterki czy jej najlepszej przyjaciółki. Stwierdzenie, że należy korzystać z życia i robić to, co się chce, wliczając w to orgie seksualne, jest naprawdę mało trafne. Natomiast gdy Val (Belén Fabra) zrównuje małżeństwo z pracą w burdelu, to już w ogóle do mnie nie trafia. Jeśli taka jest obecna wizja małżeństwa, to ja wolę zostać przy stereotypach. Inny mankament to sama Val, która z jednej strony jest uzależniona od seksu, z drugiej nawet nie stara się z tym walczyć, tylko dobiera się do majtek coraz to innych facetów. A gdy ci wcześniej lub później ją zranią, zwala winę na życie. Po czym nagle dochodzi do wniosku, że to jej wina, ale cóż, seks jest ważniejszy i tak musi być. W tym momencie poczułem, że kobieta z takim podejściem nie ma za grosz szacunku do siebie. To tak samo jak mężczyzna chodzący do prostytutek, ponieważ boi się poszukać kogoś na poważnie. W efekcie Hiszpanie pokazali, że lepiej płacić za seks, niż kogoś pokochać. Jedynym plusem w obrazie Molina są zdjęcia oraz same akty. Nie jest to pornografia, tylko wysublimowany seks, okraszony nastrojową muzyką. Choć czasem pojawiają się drobne zgrzyty, to i tak znikają w tle. Więcej atutów nie udało mi się znaleźć, a same zdjęcia to za mało, aby film mógł się porządnie wybronić. Ostatecznie wyszedłem z kina bardziej zniesmaczony, niż zmieszany. Film jest anty reklamą małżeństwa, propagującą prostytucję, a ponieważ nie niesie w sobie żadnych innych przesłań ponad to, wystawiam mu niską notę. Jeśli ktoś napatrzeć się na gołą aktorkę, to zapraszam przed ekran, ale ludziom z lepszym smakiem polecam pójść na spacer.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Dziennik nimfomanki" to z pewnością film dla osób, które lubią odczuwać emocje towarzyszące bohaterom.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones