Recenzja filmu

Co za życie (2002)
Stephen Herek
Angelina Jolie
Edward Burns

Zdefiniuj: "komedia romantyczna z Angeliną Jolie"

Uwielbiam Angelinę Jolie. I to jako aktorkę. Oczywiście doceniam i szanuję to, co robi prywatnie, ale na jej role nie patrzę przez pryzmat jej działalności quasi-społecznej. Widziałam już
Uwielbiam Angelinę Jolie. I to jako aktorkę. Oczywiście doceniam i szanuję to, co robi prywatnie, ale na jej role nie patrzę przez pryzmat jej działalności quasi-społecznej. Widziałam już większość i muszę przyznać, że były to zawsze kreacje na poziomie. Na czele sytuuje się oczywiście oscarowa "Przerwana lekcja muzyki" (1999), jest też "Kolekcjoner kości" (1999), "Lara Croft: Tomb Raider" (2001) czy "Grzeszna miłość" (2001). Mamy więc dramat psychologiczny, thriller, film przygodowy i romans, a potem w 2002 roku przychodzi czas na komedię. Serce mi się kraje, ale będę krytykowała. Znając wiele świetnych kreacji Angeliny, po pierwszych dziesięciu minutach, "Co za życie" odczułam niesmak i rozczarowanie. I to nie za sprawą blond włosów, bo przecież w filmie "60 sekund" (2000) też takowe miała. Zaczynając jednak od początku. Dana Stevens i John Scott Shepherd, czyli para scenarzystów, chyba w wielkich mękach spłodziła tekst do tego filmu. Niezbyt odkrywczy, banalny, przewidywalny i przede wszystkim płytki. Główna bohaterka Lanie Kerigan (Angelina Jolie...) jest dziennikarką w lokalnej stacji telewizyjnej i życie definiuje jako sukces. Nie ma sukcesu, nie ma Lanie. Gdy sukces jest na wyciągnięcie ręki, pojawia się były kochanek Pete (Edward Burns) i prorok Jack (Tony Shalhoub). Pierwszy wiąże się z przeszłością, drugi z przyszłością, przepowiada bowiem Lanie, że za tydzień umrze. Co dzieje się dalej? Ciąg wypadków, które następują po spotkaniu z bezdomnym słyszącym głos Boga, jest aż nadto przewidywalny. Scenarzystom dostanie się chyba najbardziej, chyba że to za sprawą reżysera – Stephena Hereka, ten film był wyprany z wszelkiego humoru. Nie było się z czego pośmiać, a można było przekonać się, jakie życie nie powinno być. Postuluję powstanie nowego gatunku – komedii moralizatorskiej. Znalazłoby się wiele filmów, które można by tam umieścić. Jedynie kluczowa scena, w której Lanie śpiewa "Satisfaction" The Rolling Stones wraz ze strajkującymi kierowcami autobusów nadaje filmowi smaczek. Następujące po niej przebudzenie również wywołuje uśmiech, ale na tym koniec.  Ale miała być krytyka, więc choć ręce mi drżą, piszę. Angelina Jolie ze swoją blond fryzurą wyglądała jak lalka Barbie i równie sztucznie grała. Jej przyklejony uśmiech aż odrzucał. Albo to był zły film, albo gatunek. Nie wiem, na co się zdecydować, bo w filmach przygodowych/sensacyjnych jej ironiczny uśmiech jest wspaniały.  Nawet dobre role Edwarda Burnsa i Tony’ego Shalhouba, w tym steku banałów odrobinę się wyróżniali. Podsumowując, twórcy postanowili postawić na rzucającą się tutaj wybitnie w oczy urodę Angeliny, opiętej w przyciasne na piersiach marynarki, zamiast postarać się o trochę lepszy scenariusz. Nie polecam, nawet, a może przede wszystkim, fanom aktorki.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
<a href="aa=32877,fbinfo.xml" class="text"><b>"Co za życie"</b></a> mogłaby westchnąć nie jedna... czytaj więcej
Aleksandra Salwa

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones