Recenzja wyd. DVD filmu

Tysiąc słów (2012)
Brian Robbins
Eddie Murphy
Kerry Washington

„Jestem na tysiąc słów kłamcą”

Po zaskakująco dobrym występie w jednej z głównych ról w produkcji "Tower Heist: zemsta cieciów" (postać wygadanego cwaniaczka-kieszonkowca) Eddie Murphy robi, co może, by na nowo zabłysnąć
Po zaskakująco dobrym występie w jednej z głównych ról w produkcji "Tower Heist: zemsta cieciów" (postać wygadanego cwaniaczka-kieszonkowca) Eddie Murphy robi, co może, by na nowo zabłysnąć utraconym przed laty komediowym blaskiem. Poza wyjątkiem w postaci wspomnianego filmu aktor postawił na kino stricte familijne, do oglądania w gronie rodzinnym. Niezły "Mów mi Dave" i przyjemne "Wyobraź sobie" utarły szlak i zbudowały podwaliny pod najnowszy obraz zatytułowany "Tysiąc słów".

Tym razem Murphy wciela się w niejakiego Jacka McCalla, szychę w wydawnictwie literackim i człowieka, dla którego dzień bez potoku słów to dzień stracony. Gdy jednak chcąc załatwić swojej firmie lukratywny kontakt ze słynnym guru dr Sinja (Cliff Curtis), nasz bohater zobowiązuje się do zrobienia dlań wszystkiego, jego słowa zostają dość opacznie zrozumiane... W ogrodzie Jacka wyrasta bowiem tajemnicze drzewo, które wydaje się gubić liście za każdym razem, gdy ekspresywny człowiek sukcesu wypowiada słowa. Problem zaczyna się jednak dopiero wtedy, gdy McCall poznaje straszliwą prawdę – po utracie wszystkich liści roślina umrze... a wraz z nią pechowy biznesmen. Będąc pozbawionym możliwości werbalnej metody komunikacji (z pisaniem włącznie), mężczyzna musi wymyślić inny sposób, by porozumiewać się z otoczeniem. Tak ciężka próba może się jednak okazać okazją do uporządkowania swego życia i doceniania tego, co się ma i co tak łatwo można utracić...

"Tysiąc słów" z Murphym to produkcja w swej wymowie ze wszech miar familijna (pomijając jedną scenę... hmm... łóżkową). Sam pomysł na fabułę wydaje się czerpać z innych filmów wywodzących się z w/w gatunku. Zarówno "Kłamca, kłamca", jak i "Jestem na tak" (oba z Jimem Carreyem) to historie przedstawiające losy człowieka, który zatracił się w wirze pracy, spychając rodzinę/przyjaciół na dalszy plan, zmuszonego (w wyniku zbiegu okoliczności) odmienić radykalnie swe zachowanie. Bohater odgrywany przez czarnoskórego aktora idealnie odzwierciedla ten sam schemat. Historia ukazana w "Tysiącu słów" jest przewidywalna od samego początku, nie zaskakując zupełnie niczym. Jak to w typowo rodzinnej produkcji bywa, wszystko kończy się dobrze, ptaszki śpiewają a drzewka (czy też drzewo) kwitną.

Pomimo prostej historii film może się umiarkowanie spodobać choćby ze względu na parę śmiesznych momentów. Prym wiedzie wizyta McCalla w restauracji, podczas której ten ostatni zachowuje się, jakby "wdychał, ale nie zaciągał się" zielonym (wygłupy Murphy'ego przy akompaniamencie popularnego niegdyś przeboju Afroman). Niemniej w przeważającej większości scen w celu rozśmieszenia widza Murphy wykorzystuje ekspresywną gestykulację połączoną z twarzą wykręcaną w przeróżnych grymasach, zabiegi to które boleśnie uwydatniają wiek aktora. Tak jak u kolegi po fachu Carreya gumowa mimika twarzy nie zdaje już egzaminu. Nie te lata, panowie, nie te lata...

Film ogląda się przyjemnie, aczkolwiek bez większych emocji. O ile w przytaczanym wcześniej "Kłamcy, kłamcy" gro scen bawiło do rozpuku (rozprawa w sądzie, samopobicie w toalecie...), tak w produkcji z Murphym rzadko kiedy można parsknąć śmiechem. Dialogom zabrakło ikry, do ekranowych wygibasów "Gliniarza z Beverly Hills" kinoman również podchodzi z obojętnością...

Potencjał fabuły, pomimo iż stanowiącej wałkowany po raz n-ty motyw (w takiej czy innej formie), dawał Murphy'emu ogromne pole do popisu. Tym razem było naprawdę blisko stworzenia dobrej produkcji familijnej. Niemniej ze względu na sam wiek aktora i jego zawodowe wypalenie, próba zakończyła się fiaskiem – otrzymaliśmy zaledwie porządnego reprezentanta kina rodzinnego. Tak jak i wcześniejszy "Wyobraź sobie", tak i "Tysiąc słów" można obejrzeć bez zbytniego zgrzytu zębów, ale i bez większego zaangażowania. Pomimo optymistycznej aury, jaką wytwarza wokół siebie film, zaledwie parę śmiesznych żartów na krzyż, sporo wymuszonych motywów (naciągana jak gacie Hulka fabuła) i sztampowa historyjka spychają nowy obraz z Murphym na boczny tor. Może następnym razem się uda?
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones