Recenzja filmu

Gangi Nowego Jorku (2002)
Martin Scorsese
Leonardo DiCaprio
Daniel Day-Lewis

A Nowy Jork wciąż dziwnie taki sam

"Nie synu, nigdy. Krew zostaje na ostrzu. Pewnego dnia zrozumiesz" – mówi ojciec do syna nie chcąc, by ten wziął do ręki brzytwę. Przed chwilą mężczyzna zaciął się nią podczas golenia. Zaraz
"Nie synu, nigdy. Krew zostaje na ostrzu. Pewnego dnia zrozumiesz" – mówi ojciec do syna nie chcąc, by ten wziął do ręki brzytwę. Przed chwilą mężczyzna zaciął się nią podczas golenia. Zaraz ojciec, "Ksiądz" Vallon, wraz z bandą irlandzkich katolików wyjdzie z ponurych podziemi na powierzchnię i stoczy bitwę z przeciwną bandą "tubylców". Ojciec zginie. Na oczach syna. Mamy Nowy Jork. Rok 1848. Tak zaczyna się najnowszy obraz Martina Scorsese – "Gangi Nowego Jorku". Po kilkunastu latach spędzonych w sierocińcu syn "Księdza", Amsterdam Vallon (Leonardo DiCaprio) wraca do Nowego Jorku do dzielnicy Five Points. Tu absolutne rządy sprawuje Bill „Rzeźnik” Cutting (Daniel Day-Lewis), zabójca Vallona. Amsterdam postanawia wtopić się w szeregi „Rzeźnika”, by móc podstępnie dokonać vendetty. Martin Scorsese, jeden z najwybitniejszych współczesnych reżyserów amerykańskich, długo zabiegał, by film "Gangi Nowego Jorku" powstał. Zbierał fundusze, namawiał producentów, miał to być bowiem film jego życia i zarazem największe przedsięwzięcie reżysera. Scorsese chciał udowodnić, że współczesna nacja nowojorczyków nie powstała ot tak sobie w następstwie spokojnie zachodzących procesów. U zarania historii miasta leżą krwawe wojny gangów, które - kto by pomyślał - w Nowym Jorku miały miejsce już ponad sto lat temu. Reżyser dodatkowo owe porachunki tubylców i imigrantów umieścił na tle historycznym, na tle wojny secesyjnej. W ten sposób otrzymaliśmy obraz XIX wiecznego Nowego Jorku, miasta przepełnionego korupcją i przemocą. Miasta, do którego wciąż napływają imigranci z różnych stron świata. Tych ostatnich reżyser potraktował z gorzką ironią, pokazał bowiem, jak wychodząc ze statków wpływających do portu otrzymują obywatelstwo amerykańskie i równocześnie podpisują zgodę na swój udział w wojnie. Tu kreśli nam się obraz ludzi od zawsze wykorzystywanych przez naród amerykański. "Gangi Nowego Jorku" cechuje iście epicki rozmach obrazu, który pozwala pokazać walki, jakie zachodziły między Amerykanami a imigrantami. Sceny walk, często kręcone z góry, mogą wywołać u widza głęboki dreszcz emocji. Emocje te są jeszcze potęgowane przejmującą muzyką Howarda Shore'a, która jednak nie odbiega poziomem od średniej Hollywoodu. Tak więc jeśli można użyć w stosunku do tego filmu słowa "wielki", to tylko w odniesieniu do brawurowo wykonanej strony technicznej obrazu. Nie można bowiem zaprzeczyć, że sceny początkowa i finałowa, w której dochodzi do ostatecznej rozgrywki między gangami z Five Points, naprawdę budzą podziw. "Starzy mieszkańcy" chcą rozwiązać swoje konflikty drogą tradycyjnej walki. Tymczasem tu miesza im szyki przewrotny los - konflikt między nowymi a starymi mieszkańcami miasta zostaje przerwany ogniem z okrętów marynarki wojennej. W ten sposób kończy się pewna era. Czy jednak kończą się podziały etniczne i religijne, przez które toczono tyle krwawych bitew? Niestety, reżyser pokazuje, że nie. Najnowszy obraz Scorsese nie jest filmem udanym. Jego techniczna wielkość, brawurowa realizacja czy świetna kreacja aktorska Day-Lewisa nie niwelują tego, czego filmowi z pewnością zabrakło. "Taksówkarz" czy "Chłopcy z ferajny" były filmami na wskroś prawdziwymi. Tematem pierwszego była alienacja człowieka w świecie brudu i przemocy, drugi ukazywał od podszewki świat i mechanizmy społeczności gangsterskiej. Były to obrazy zaskakujące, świeże, wnoszące nową jakość do kina amerykańskiego. Tymczasem "Gangi Nowego Jorku" mimo swych niewątpliwych zalet gubią gdzieś ten "miąższ" kina Scorsese. Przecież tak ciekawy fresk historyczny mógł być potraktowany niekonwencjonalnie. Tymczasem jest stereotypowo. Od samego początku wiemy, jak potoczą się losy Amsterdama Vallona, jak dokona zemsty. Nic nas tu nie może zaskoczyć. I nie zaskakuje. Amsterdam zabija Billa "Rzeźnika" na tle zniszczonej i palącej się dzielnicy Five Points. A reżyser pokazując nam zmieniającą się panoramę Nowego Jorku tym samym raczy nas na koniec pseudopoetycką metaforą. Amsterdam mówi: "Nie ważne, czy odbudują jeszcze raz to miasto. Do końca świata nikt nie będzie o nas pamiętał..." I ma rację. Podziały istnieją nadal. Nowy Jork wcale się tak bardzo nie zmienił.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wszystko, co zostało wykorzystane w trakcie kręcenia zdjęć, jakiś czas później zniknęło pod gruzami WTC.... czytaj więcej
Niewątpliwie założeniem twórców "Gangów Nowego Jorku" było stworzenie dzieła wybitnego, filmu, który... czytaj więcej
Akcja filmu rozpoczyna się w 1845 roku w dzielnicy Five Points. Podczas wielkiej bitwy gangów. Ksiądz,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones