Film o wielowątkowej, mozaikowej konstrukcji. Akcja obejmuje jeden dzień. Bohaterowie spotykają się na ulicach San Fernando. Są wśród nich: starszy pan chory na raka, wybitnie inteligentny chłopiec, na próżno zabiegający o akceptację ze strony ojca, dziewczyna hałaśliwą muzyką zagłuszająca poczucie pustki, kobieta ślepo zapatrzona w swojego męża i zapomniany triumfator popularnych teleturniejów.
Tak jakby autorzy sugerowali, ze jest w nim drugie dno, No coz, nie ma. Nie dalem sie na to
nabrac. Film dosc meczacy.
Tak, czekam na odpowiedzi w stylu: "ten film przerasta twoja umyslowoc, wracaj do Gwiezdnych
Wojen". :)
Mordowałem się przez trzy godziny i jedyne co mnie trzymało przed ekranem to nadzieja, że może autor zrezygnuje w końcu z tej monotonii. Nie zrezygnował. Coś się ruszyło kwadrans przed końcem, ale to nie ratuje filmu. I jeszcze ten narrator, który ostatecznie bezczelnie stwierdza, że opowiedziane historie są takie...
Za świetne aktorstwo dwie gwiazdki, bo sam film to długi, nużący i nudny potworek. Czy te wszystkie postacie naraz miały defekt mózgu? Najgorsza była ścieżka dźwiękowa, która potęgowała napięcie, napięcie którego nie było. Czyli werble, coraz głośniejsze tony a akcja jak na grzybach. Nie rozumiem tylko jak ten sam...
Film Paula Thomasa Andersona to trzy godziny emocjonalnej jazdy bez trzymanki. Zaczyna się lekko, z czarnym humorem i nutą absurdu, po czym stopniowo narasta ciężar – kolejne dramaty, kłótnie, wybuchy i łzy. Momentami to prawdziwa męczarnia, ale wciągająca, bo reżyser trzyma widza w napięciu przez cały czas.
Aktorstwo...