Wywiad

HALLOWEEN: Rozmawiamy z Donem Coscarellim

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/HALLOWEEN%3A+Rozmawiamy+z+Donem+Coscarellim-90222
Kultowy w kręgach miłośników horrorów reżyser Don Coscarelli nakręcił m.in. serię "Phantasm" (przetłumaczoną niefortunnie na język polski jako "Mordercze kuleczki"), a także jeden z filmów serii "Mistrzowie horroru". O nowym filmie "John Dies at the End", potędze Internetu oraz Hollywood chorym na ADHD rozmawia z Coscarellim krytyk filmowy i tłumacz literatury grozy Bartosz Czartoryski.

***

Odkąd usłyszałem o "John Dies at the End", nurtuje mnie jedna rzecz: czy w tytule kryje się gigantyczny spoiler?


Muszę przyznać, że uwielbiam ten tytuł. Kiedy po raz pierwszy wziąłem do ręki książkę i spojrzałem na okładkę, zdziwiłem się, jak można w ten sposób zdradzić tak istotną informację dotyczącą głównego bohatera. To znakomite zagranie ze strony autora, w końcu przyciąga uwagę jak mało co. Potem przeczytałem powieść i przekonałem się, że to tytuł nieprzypadkowy, jest w nim coś więcej niż pusta sensacja, zapowiada pewną dekonstrukcję przyzwyczajeń czytelniczych. I to samo z widzami, mam nadzieję, robi mój film.

Jak dotarłeś do tej powieści?


Można powiedzieć, że wybrał ją za mnie program komputerowy. Szukałem dobrego materiału na film i przebijałem się przez dziesiątki naprawdę dziwacznych powieści, które kupowałem w jednym z amerykańskich sklepów internetowych, i pewnego dnia dostałem e-mail z sugestią, żebym spróbował także "John Dies at the End". Nie mam pojęcia, jak działają podobne algorytmy, lecz lista powodów, które wymieniono w skierowanej do mnie wiadomości, mających na celu udowodnienie, że jest to idealna pozycja dla mnie, była na tyle przekonująca, że kupiłem tę książkę.

Czyli zadecydował przypadek?


Absolutnie! Od tej pory często kieruję się podobnymi sugestiami. Poprzednią książkę, którą przeniosłem na ekran, "Bubba Ho-Tep", polecili mi znajomi, lecz to co innego, bowiem nikt nie podszedł i nie włożył mi jej do ręki; szukałem wówczas dobrego tekstu do zaadaptowania na potrzeby ekranu, chodziłem po przyjaciołach, pytałem, co ostatnio przeczytali, przeglądałem półki w księgarniach, czytałem recenzje. Wydaje się, że dzisiaj komputery wiedzą lepiej, po jaką książkę powinniśmy sięgnąć.

Zajmiesz się również ekranizacją sequela powieści?


Niewykluczone. Autor obu książek to bardzo inteligentny i pomysłowy człowiek. Jeśli podobał ci się film, koniecznie przeczytaj powieść, bo byliśmy zmuszeni opuścić pewne fragmenty. Sequel jest wspaniały i chciałbym nakręcić film na jego podstawie, lecz wszystko zależy oczywiście od wyniku finansowego "John Dies at the End". Cholera. To byłaby pokręcona rzecz!

 

Zapewne słyszałeś już to pytanie tysiące razy, ale nie mogę się oprzeć... Czy kiedykolwiek zobaczymy "Phantasm V"?

To, że po trzydziestu latach ktoś jeszcze pamięta o "Phantasm", jest niesamowite. Kto by wtedy pomyślał, że tak się stanie? Na pewno nie ja, gdy po raz pierwszy stawałem za kamerą! Miałem dwadzieścia trzy lata i myślałem tylko o tym, żeby jak najszybciej skończyć ten film i pokazać go choćby w paru kinach. Naprawdę nie spodziewałem się, że za kilkadziesiąt lat będę siedział tutaj z tobą i odpowiadał na pytanie o piątą część! Odwiedzam teraz wiele festiwali i jest mi straszliwie miło, że wiele osób pyta mnie o kolejny "Phantasm", bo czasem zastanawiałem się, czy faktycznie następny sequel jest komukolwiek do czegoś potrzebny.

Nie chcę naciskać, lecz nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie...

No dobra, powiem to... Podjąłem decyzję, że nadszedł czas, żeby poczynić w tym kierunku zdecydowane kroki. Lat nam przecież nie ubywa i cała ekipa odpowiedzialna za serię starzeje się, więc nie ma na co czekać. Angus Scrimm jest już grubo po osiemdziesiątce, ale nadal ma w sobie niespożyte pokłady energii. Na tę chwilę mogę obiecać, że jak tylko skończę trasę promocyjną z "John Dies at the End", siadam do pracy nad piątą odsłoną "Phantasm".

Możemy się spodziewać powrotu do korzeni?


Zastanawiam się nad tym, bo zdaję sobie sprawę, że pośród miłośników serii można znaleźć takich, którzy nad pozostałe przedkładają części pierwszą i drugą, bowiem odpowiadał im sposób prowadzenia narracji i rozwój bohaterów, a nie przypadł im do gustu obecny w trzeciej odsłonie pierwiastek humorystyczny. I odwrotnie. Po prostu muszę rozważyć wszystkie za i przeciw i wziąć się poważnie do roboty!

Jestem ciekaw, jak widzisz swój film po latach. Stoi on według mnie w wyraźnej opozycji do hollywoodzkiego kina rozrywkowego tamtego okresu, to niemalże wykoślawiona, makabryczna wersja jakiegoś młodzieżowego hitu...

Ciekawe, że o to pytasz, bo miałem podobną refleksję, kiedy nie tak dawno oglądałem "Phantasm" na jednym z festiwali i miałem wrażenie, jakbym cofnął się w czasie do jednego z obskurnych grindhouse'ów. Jakaś połowa ludzi obecnych na sali nigdy wcześniej nie widziała mojego filmu i cieszyłem się, że widzowie nadal podskakują w fotelach podczas strasznych scen. Wydaje mi się, że "Phantasm" faktycznie igra z przyzwyczajeniami publiczności. Weźmy na przykład oszczędne dialogi, w ciągu pierwszego kwadransa pada niewiele słów, starałem się opowiadać obrazem, opisać w ten sposób świat, w którym dzieją się prawdziwie dziwaczne rzeczy, widziany oczami dwóch braci. Zaś w Hollywood stawiano raczej na hałas, kręciło się tam – i nadal się kręci – filmy cierpiące na swoiste ADHD. "Phantasm" stał w opozycji do podobnych produkcji, skupiłem się na atmosferze. Za to "John Dies at the End" oparłem głównie na dialogach.

Czujesz jako reżyser filmów uznanych za kultowe ciążącą na sobie większą odpowiedzialność?

Widzowie zainteresowani moimi filmami mają pewne oczekiwania i zazwyczaj, co do dzisiaj mnie niezmiernie dziwi, udawało mi się im sprostać. Przywołajmy chociażby "Phantasm III" z jego dość mocnymi akcentami komediowymi, które nie spodobały się widzom po pierwszych pokazach. Potem jednak, kiedy ogłosiłem, że pracuję nad kolejną częścią i ludzie ponownie obejrzeli trójkę, wystawili jej nieco wyższe noty. Mam wrażenie, że niektórzy po prostu nie lubią ostatnich części cenionych przez nich serii i skłonni są oceniać je niżej niż poprzednie.

Czyli podobna etykietka ci nie przeszkadza?


Uważam się za farciarza, bo cieszę się całkiem niezłą opinią wśród publiczności wyspecjalizowanej, która doskonale wie, co lubi. To przeważnie ludzie rozsądni, świadomi swoich gustów i posiadający określone wymagania. Ba, czasem nawet pomagają mi dostrzec w moich filmach to, czego ja sam nie widziałem! Dla mnie miano reżysera kultowego jest równoznaczne mianu reżysera z pasją. Moje filmy nie zawsze przebijają się do szerokiej, międzynarodowej dystrybucji, ale wiem, że trafiają się ludzie, którzy przychodzą na festiwal, widzą coś, co nakręciłem, i po wyjściu z kina chcą więcej.

Otarłeś się jednak o mainstream z "Władcą zwierząt".


Jakby to ująć... Jeśli powiemy, że nakręcone przeze mnie filmy są moimi dziećmi, to będzie to mój bękart. Chciałem spróbować czegoś nowego, byłem jeszcze młody i jeden jedyny raz pozwoliłem na to, żeby odebraną mi kontrolę nad własnym dziełem. To było okropne doświadczenie, które wstrzymało mój rozwój artystyczny na wiele lat. Nadal jestem wściekły, kiedy o tym myślę, bowiem miałem określony pomysł na ten film, lecz producenci nie pozwolili mi go zrealizować. Nie chcę się wybielać, popełniłem przy "Władcy zwierząt" wiele błędów, ale parę kluczowych decyzji zostało podjętych przez osoby trzecie. Na przykład odsunięto mnie od montażu, przez co rwałem sobie włosy z głowy, bo film wyszedł długi i nużący. Uwierz mi, że chciałem jak najszybciej zapomnieć o tym doświadczeniu, lecz nie było mi dane, bo "Władca zwierząt" okazał się telewizyjnym hitem i nadawali to w kółko na różnych kanałach!

Do tego dokręcono sequele i zrealizowano serial...

Nie miałem nic wspólnego z sequelami! Chciałbym jeszcze dodać, że nie wszystko w tym filmie jest kompletnym partactwem, jestem autentycznie dumny z paru scen, ale te świetne fragmenty toną w natłoku koszmarnych. Z pewnością był to trudny okres w mojej karierze.

Gdybyś miał okazję, zgodziłbyś się przemontować ten film?

Pewnie! Zgodziłbym się natychmiast. Niestety, wydaje mi się, że wytwórnia zapodziała niewykorzystane materiały. Nie ma więc zbytnio z czym pracować, choć chętnie wyrzuciłbym jakieś piętnaście, dwadzieścia minut filmu.

Zrealizowałeś dla telewizji jeden z odcinków serii "Mistrzowie horroru". Czy dano ci pełną artystyczną wolność?

Tak! To było jedno z głównych założeń cyklu. Każdy reżyser dostał wolną rękę i mogliśmy robić to, co się nam żywnie podoba. Oczywiście były ograniczenia budżetowe, ale miałem całkowitą kontrolę nad swoim odcinkiem.



Czemu wybrałeś akurat opowiadanie Stephena Romano "Incydent na górskiej trasie"?

Moje filmy skupiają się przeważnie na postaciach męskich, chciałem więc nakręcić historię opowiedzianą z perspektywy kobiecej. Bardzo podobało mi się opowiadanie, o którym wspomniałeś, gdyż wywracało do góry nogami schemat opowieści o damie w opałach. Mamy więc dziewczynę, której po piętach depcze jakieś monstrum i po czasie okazuje się, że być może to ona stanowi większe zagrożenie dla niego niż on dla niej. Odczytuję ten film jako horror z zacięciem feministycznym. Wychowałem się w domu, w którym wszyscy w ten czy inny sposób popierali dążenia feministyczne, więc kiedy pojawiła się szansa nakręcenia "Incydentu na górskiej trasie", od razu z niej skorzystałem. I wiesz co? Za ten krótki kawałek otrzymałem najlepsze recenzje w swojej karierze!

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones