Artykuł

PIPA, SOPA, ACTA: Starcie cywilizacji

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/PIPA%2C+SOPA%2C+ACTA%3A+Starcie+cywilizacji-81604
PIPA, SOPA, ACTA – te akronimy zna dziś cały świat, a przynajmniej ta jego część, która posiada dostęp do Internetu. To symbole konfliktu trwającego już od wielu lat,  który w ostatnim czasie jeszcze mocniej się zaognił. Po jednej stronie stoją ci z hasłami wolności i praw obywatelskich na ustach, po drugiej broniący świętego prawa własności. Obie strony idą na noże, kompromis wydaje się wykluczony. Wszyscy próbują zawłaszczyć prawdę, choć w rzeczywistości żadna ze stron nie ma do końca racji.

Potop wirtualny

Pierwszą z formacji tegoż konfliktu stanowią "anonimowi" internauci. Jeśli dawać wiarę ich słowom, są strażnikami praw człowieka, bojownikami o zachowanie wolności i swobód obywatelskich. I często tak bywa, czego najlepszym przykładem może być Arabska Wiosna. Kiedy jednak chodzi o filmy i seriale, przed oczami mam raczej niedojrzałych bachorów, freudowskich niemowlaków, którym matczyną pierś zastąpiły monitory. Egoista dbający wyłącznie o własny komfort przysysa się do nich, ilekroć poczuje głód.

Mechanizm jest prosty: kiedy tylko taka osoba dowiaduje się o nowym tytule budzącym zainteresowanie, podąża za impulsem. Teraz, natychmiast, za darmo - cierpliwość jest cnotą zapomnianą. Prawo natychmiastowej gratyfikacji jest traktowane jak święty aksjomat, zapisany w wirtualnym dekalogu przez boga Internetu. Dla takiej osoby ściąganie filmu nie ma znamion działalności nielegalnej, a już z całą pewnością nie jest kradzieżą, lecz zwyczajnym korzystaniem z należnych mu praw. Ci jednak, którzy powołując się na powyższy argument, próbują bronić swego stanowiska, dyskredytują sami siebie. Jak bowiem uczył Freud, natychmiastowa gratyfikacja jest zachowaniem typowym dla organizmów niedojrzałych, z czego w prawidłowym procesie rozwoju wyrasta się, w wyniku czego zasadę przyjemności zastępuje zasada rzeczywistości.

Fakt, że Internet wzmacnia psychiczną niedojrzałość, to temat na odrębną dyskusję. W tej kwestii chcę tylko dodać, że przynajmniej część winy spoczywa na wytwórniach filmowych, które przez ostatnie 30 lat obniżały średnią wieku widzów blockbusterów. W rezultacie wychowali sobie wiecznych chłopców i dziewczęta, którzy w wieku 30-40 lat wciąż mogą być konsumentami infantylnych produkcji. Owo zjawisko ma już tak szeroki zakres, że samo uległo tematyzacji (Niemal wszystkie komedie kumpelskie opierają się na schemacie niedojrzałych 30-latków zachowujących się jak nastolatki). 

Wracając do tematu: zasłanianie się prawem gratyfikacji nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z kradzieżą. Każdy internauta musi to zrozumieć i przyjąć do wiadomości. Od tego po prostu nie ma ucieczki. Oczywiście istnieją sytuacje, w których kradzież może być usprawiedliwiona jako mniejsze zło. W przypadku ściągania filmów czy seriali trudno jednak o podobne uzasadnienie.

Najczęściej powtarzanym powodem, dla którego wybierane jest nielegalne źródło filmu, jest zbyt wysoka cena biletu czy płyty. Zarzut w dużej mierze prawdziwy, ale powód to w żadnym wypadku wystarczający. Osobiście uważam, że Ferrari jest zdecydowanie za drogie, ale to wcale nie oznacza, że knuję, jak by tu sobie ściągnąć taką brykę za darmo. Zamiast tego godzę się z faktem, że być może nigdy mnie na Ferrari stać nie będzie albo też będę musiał na nie oszczędzać do późnej starości.

Tak samo jest ze sztuką, nawet tą niskich lotów. Oglądanie filmów nie jest niezbywalnym prawem. I choć osobiście chciałbym, aby jak największa liczba filmowych dzieł docierała do jak najszerszego grona odbiorców, to brutalna rzeczywistość jest taka, że kino jest przywilejem i za przywilej ten trzeba płacić.

Gdybym był krwawym kapitalistą, powiedziałbym cynicznie, że bilet do kina powinien być odpowiednio drogi. W ten sposób wszyscy kinomani motywowani byliby do cięższej pracy lub też do podnoszenia swych kwalifikacji, by znaleźć lepiej płatną posadę i pośrednio wpływać na rozwój całej gospodarki. Ponieważ jednak nie jestem, powiem tylko, że czasem wystarczy przyjrzeć się ofercie wszystkich kin, by znaleźć ten sam film o połowę tańszy, zawsze też można poczekać parę miesięcy i wypożyczyć film albo poczekać jeszcze dłużej i obejrzeć go w telewizji. W tym jednak może przeszkodzić wspomniany brak cierpliwości.

Innym powodem jest niezadowolenie z wersji, jaka jest wprowadzana do kin. W przypadku Polski chodzi przede wszystkim o dubbing w filmach aktorskich. Jako że sam jestem przeciwnikiem dubbingu w tego rodzaju produkcjach (choć rozumiem ekonomiczne podstawy decyzji dystrybutorów), mógłbym solidaryzować się z podobnymi zarzutami. Niedawne doświadczenia jednak uświadomiły mi, że jest to pic na wodę. Od jakiegoś czasu niektórzy dystrybutorzy wprowadzają filmy familijne w dwóch wersjach językowych. Przyklaskując tej inicjatywie, staram się unikać wersji dubbingowanych i wybierać wersje oryginalne, nawet jeśli oznacza to rezygnację z darmowego pokazu prasowego na rzecz wydania własnych pieniędzy na bilet. Patrząc, jak głośna i ważna jest kwestia dubbingu na forach internetowych, spodziewałem się sporego zainteresowania widzów oryginalnymi wersjami. Tymczasem przeżyłem ciężki szok, kiedy okazało się, że na "Gigantach ze stali" byłem jedyną osobą na sali (powtórzę: jedyną). Na "Przygodach Tintina" sytuacja była minimalnie lepsza, film oglądało około sześciu-ośmiu osób. Pytam więc, gdzie są ci wszyscy protestujący przeciwko dubbingowi? Przecież oczywistym jest, że jeśli seanse z oryginalnymi wersjami językowymi nie będą się sprzedawać, to ani kina, ani dystrybutorzy nie będą ich wprowadzać. I winę za to ponosić będą konsumenci. Stworzenie internetowej petycji nie jest wyrazem walki o swoje.

To tylko dwa z powodów, którymi "zaliczacze" filmów usprawiedliwiają swój postępek. Zapytani mogą zasypać nas jeszcze wieloma innymi. Niestety dla nich, większość jest fałszywa i pretekstowa. Czy zatem rację mają koncerny medialne i inni zwolennicy PIPA, SOPA, ACTA i tym podobnych inicjatyw?

Oblężeni starcy

W moich oczach ci, którzy forsują wprowadzenie w życie restrykcyjnych form PIPA, SOPA czy ACTA, kierują się logiką reakcji na zagrożenie podobną organizacjom takim jak Hezbollah czy ETA. Postawieni pod ścianą, skonfrontowani z sytuacją, która ich przerasta, sięgają po doktrynę zamachów samobójczych: wzbudzanie strachu poprzez kreowanie sytuacji nośnych medialnie, w których obok winnych są też (lub przede wszystkim) niewinne ofiary wojny. Nie mam żadnych wątpliwości, że wprowadzenie w życie powyższych akt skutkować będzie ograniczeniem praw jednostki, chociażby poprzez nadanie prerogatyw władzy sądowniczej organom niezwiązanym w żaden sposób z wymiarem sprawiedliwości oraz uznanie tożsamości podejrzenia i winy.



Moje wątpliwości budzą też tzw. obrońcy praw artystów, za których uważają się na przykład wytwórnie filmowe. To, że bronią one własnych praw, jest oczywiste. To, że bronią one twórców, już nie. Wystarczy przypomnieć sobie strajki scenarzystów i protesty aktorów sprzed paru lat, by zobaczyć, jak studia (zrzeszone w AMPTP) o nich "dbają". Zazwyczaj, kiedy mowa o twórcach i ich zarobkach, chodzi o gwiazdy, które rzeczywiście są dopieszczone na wszelkie możliwe sposoby (choć dzisiejszy system jest ledwie cieniem tego, co istniało pod koniec XX wieku). Jednak za każdą gwiazdą stoi sto osób pracujących za minimalnej gaże, które nie mogą liczyć na żadne preferencje, a czasem, zamiast zarobić, muszą jeszcze dopłacić, żeby dojechać na plan zdjęciowy. Dodatkowo, AMPTP broni się jak może przed regulacją tantiem i innych świadczeń za legalną dystrybucję filmów i seriali w tak zwanych nowych mediach (Internet, VOD, smartfony itp.). W rezultacie obecnie twórcy w większości nigdy nie otrzymują nawet centa z internetowej dystrybucji filmów. Kiedy więc studia gromkim głosem wołają, że piraci okradają twórców z pieniędzy, których w rzeczywistości studia i tak nigdy nie zamierzały twórcom wypłacić, brzmi to jak czysta demagogia.

Kolejnym problemem jest zarzut o czerpanie zysków z piractwa, często stawiany przez koncerny medialne podejrzanym o ten proceder. Ciekawe jednak, że same koncerny medialne są pomijane przy tych zarzutach. Tymczasem to, co dzieje się w sieci, jest dla wytwórni darmowym źródłem inspiracji i pokazuje aktualnie panujące trendy. To właśnie piratom w dużej mierzy zawdzięczamy popularność japońskich horrorów. To dzięki niej Hollywood  zbiło kokosy na produkcji remake'ów. A jednak ani jeden producent nie został oskarżony o to, że czerpał zyski z piractwa.

Ostatnim przykładem internetowej działalności, która przełożyła się na grube pieniądze w Hollywood, jest zamieszanie wokół Betty White. Ta skądinąd znakomita aktorka została przypomniana światu parę lat temu przez internetowych fanów. Do jej promocji wykorzystali materiały uznane w świetle PIPA, SOPA i ACTA za nielegalne. A jednak to właśnie tę internetową sławę wykorzystał producent batonów, umieszczając ją w puszczanej na całym świecie reklamie. To White stacja TV Land zawdzięcza największy sukces z serialem "Rozpalić Cleveland", a stacja NBC - największą oglądalność w ostatnich trzech latach za sprawą transmisji z ceremonii jej 90. urodzin. I znów: nikt nie został oskarżony!



I jeszcze casus Justina Biebera. Jeśli w życie wejdą PIPA i SOPA, powtórzenie jego sukcesu może okazać się niemożliwe. Bieber zawdzięcza bowiem swoją sławę filmikom wpuszczonym do sieci, w których śpiewa znane piosenki. Problem w tym, że nie miał do nich praw autorskich i w świetle proponowanych przepisów mógłby zostać aresztowany przez nadgorliwych urzędników pod zarzutem kradzieży własności intelektualnej. Jeśli więc ktoś będzie próbował pójść śladami Biebera, może zamiast na listach Billboardu znaleźć się na szczycie listy przebojów prysznicowych więzienia federalnego.

Prawdziwym problemem przemysłu filmowego, przez który piractwo kwitnie w najlepsze, jest jednak anachroniczne podejście do dystrybucji. Mamy do czynienia z kuriozalną sytuacją, w której trup jest sztucznie podtrzymywany przez respirator prawnych regulacji wymuszających zachowania sprzeczne z naturą konsumpcji. Choć za nami jest już 11 lat XXI wieku, to na świecie wciąż obowiązuje mechanizm dystrybucji wypracowany w pierwszej połowie ubiegłego stulecia. W rezultacie nie jest on w stanie w żaden sposób sprostać wymaganiom globalnego dostępu do treści. A ponieważ natura nie lubi pustki, coś ją musi wypełnić.

Przykładem tego anachronizmu jest chociażby sztywne trzymanie się podziałów regionalnych. W realiach świata połączonego Internetem nie ma to racji bytu. Efektem jest czysta fikcja w postaci regionalnych blokad płyt DVD. W rzeczywistości blokady te są w sposób całkowicie legalny obchodzone, dzięki czemu nic nie stoi na przeszkodzie, by w Polsce móc oglądać płyty wyprodukowane z myślą o rynku amerykańskim. Nieco gorzej ma się sytuacja z wersjami wirtualnymi. W Amazonie mamy do czynienia z tak przedziwną sytuacją, że wersję DVD filmu można kupić bez problemu, a dostęp do wersji online jest zablokowany. Blokady można też znaleźć na YouTubie czy Facebooku, czyli serwisach bazujących na braku granic w Internecie.


Blokady regionalne na DVD

I tak fani danego artysty często zostają zostawieni w sytuacji podbramkowej. Z jednej strony wiedzą, że dany film powstał, z drugiej nie mają do niego legalnego dostępu. Kiedy połączymy to ze wspomnianą wcześniej niedojrzałością i brakiem cierpliwości, efekt końcowy jest oczywisty.

Zresztą czasem i cierpliwość nic nie daje. Spora część filmów do danego kraju w obecnym modelu dystrybucyjnym nigdy nie trafi. Z tej prostej przyczyny, że liczba potencjalnych odbiorców jest niewystarczająca, by sprowadzenie kopii było opłacalne. Ale gdyby istniała globalna dystrybucja, na przykład internetowa, wtedy drobne grupy widzów z każdego kraju dadzą łącznie stosunkowo dużą widownię. I tak film, który na festiwalach może zobaczyć parę tysięcy osób (jeśli w ogóle na festiwale się załapie), dzięki takiemu modelowi mógłby zwiększyć swoją widownię 10-, a nawet 100-krotnie. To jednak wymaga całkowitej zmiany filozofii dystrybucji filmowej. Nie można tylko karać. Trzeba jednocześnie wychowywać na pozytywnych wzorcach. A to możliwe będzie tylko wtedy, kiedy wielkie koncerny medialne zaakceptują rewolucję informatyczną XXI wieku. Jeśli wytwórnie filmowe nie zaproponują globalnych rozwiązań problemu z dostępnością do dzieł kultury masowej, nigdy nie opanują problemu piractwa.

Tylko legalna alternatywa dla piractwa jest w stanie zmienić obraz procederu nielegalnego ściągania filmów i nadać mu piętno przestępstwa. Obie strony konfliktu powinny zatem zarzucić makiaweliczne metody i rozpocząć sensowną dyskusję.

Wszystko wskazuje na to, że po spektakularnej rejteradzie amerykańskich polityków pojawiło się światełko nadziei. Jeśli wierzyć słowom szefującego MPAA Chrisa Dodda wypowiedzianym w poniedziałek na festiwalu Sundance,  przemysł medialny zaczyna chyba rozumieć, że sama penalizacja nie wystarczy. Czy jednak obie strony są gotowe do dialogu?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones