Relacja

TRANSATLANTYK 2014: Pożeracze ciał

autor: , , /
https://www.filmweb.pl/article/TRANSATLANTYK+2014%3A+Po%C5%BCeracze+cia%C5%82-106729
Kolejne dni rejsu Transatlantykiem przyniosły m.in. świetny dokument o zombie, "Doc of the Dead". Wśród najciekawszych filmów festiwalu są również: nowy obraz Lukasa Moodyssona "Jesteśmy najlepsze" oraz zwycięzca ostatniego festiwalu w Berlinie, "Czarny węgiel, cienki lód" w reżyserii Yi'nan Diao.


Wiecznie żywi
(rec. filmu "Doc of the Dead")

Ryglujcie drzwi, barykadujcie okna. Żywe trupy wyzierają z kart komiksów i książek, wzięły szturmem kino, telewizję i gry wideo. Nie są tak dystyngowane i pociągające jak wampiry, nie mają dzikości i ambiwalentnej natury wilkołaków. Snują się, charczą i jęczą, a i tak wyprzedzają o parę długości peleton innych monstrów. Przewagę mają niebagatelną – bez względu na zmieniające się czasy i mody pozostają ludźmi, powstałymi z martwych i gnijącymi, ale jednak ludźmi. Zombie to listonosz, pan z warzywniaka, ciotka z Radomia, upierdliwy szef, była dziewczyna. Słowem, cały, drzemiący w nas "potworny" potencjał. I właśnie to – według twórców kapitalnego dokumentu "Doc of the Dead" – jest główną przyczyną ich szalonej popularności.



Metaforyka żywego trupa jest dla reżysera Alexandre'a O. Philippe'a (znanego ze "Skandalisty George'a Lucasa") sednem całego filmu. Scenarzyści dość szybko odhaczają obowiązkowe punkty programu – pochodzenie motywu ożywionych zwłok, okres prenatalny, czyli ekspresjonizm niemiecki i "Gabinet doktora Caligari", kultowe "Białe zombie" Victora Halperina, lata 50. i zombie jako marionetki sił pozaziemskich – by z satysfakcją zanurzyć się w epoce zapoczątkowanej przez George'a A. Romero.  Biorąc na warsztat jego słynną trylogię, pokazują, jak filmy o nieumarłych odzwierciedlały społeczne obawy: najpierw lęki ery wietnamskiej w "Nocy żywych trupów", później strach przed konsumpcjonistycznym społeczeństwem w "Świcie", następnie niepokoje zimnej wojny, związane z ponurym widmem całkowitej militaryzacji kraju w "Dniu". Amerykański reżyser nie był pionierem opowieści o nadgnilcach, ale to on skodyfikował reguły rządzące gatunkiem i określił na długie lata życiowe nawyki zombiaków. Nieumarli Romero są powolni, kieruje nimi niezaspokojony głód, mechanicznie powtarzają czynności wykonywane przed śmiercią, zaś aby stać się dumnym zombie, muszą umrzeć i powrócić do życia. Odpadają wirusy zamieniające ludzi w szaleńców, odpada Danny Boyle z "28 dni później". "Nienawidzę biegających zombie. To jest najzwyczajniej w świecie nieprawdopodobne" – mówi poirytowany reżyser.



Biegające czy nie, zombiaki dziś mają swoją rozbudowaną ikonografię, są również towarem w wielkim, światowym przemyśle. Przeciwwagą dla Romero jest na ekranie Robert Kirkman, autor "The Walking Dead" i jeden z najmłodszych beneficjentów sukcesu konwencji zaproponowanej przez twórcę "Nocy żywych trupów". Jeśli nestor gatunku pokazał, że zombie to my, Kirkman podkreśla, że w obliczu sił wyższych (filmy o nieumarłych to w pewnym sensie kino katastroficzne) nie jesteśmy nikim wyjątkowym. "Jeśli schowasz się przed żywym trupem pod łóżko, po prostu zeżre twojego kumpla. Twoje flaki nie są dla niego niczym specjalnym, nie mają lepszego smaku" – przekonuje.

Całą recenzję Michała Walkiewicza przeczytacie TUTAJ.


Nie zadzierać z dziewczynami (rec. filmu "Jesteśmy najlepsze")

Po okresie obyczajowo i estetycznie rozszalałych eksperymentów w rodzaju "Kontenera" i "Dziury w sercu" Lukas Moodysson wraca swoim najnowszym filmem do stylu, w jakim rozpoczynał karierę. Podobnie jak zrealizowane 16 lat temu "Fucking Amal", "We Are the Best" przynosi niezwykle celny portret niedoli okresu dojrzewania. Szwedzki reżyser jak mało kto zdaje się umieć uchwycić ten moment, w którym wielka niewiadoma dorosłej przyszłości powoli zaczyna nabierać kształtów.



Moodysson opiera swoją historię na znajomym schemacie. Dwie szkolne outsiderki postanawiają założyć zespół punkowy – znajdują trzecią towarzyszkę, pokonują szereg przeciwności na swojej drodze i w finale mogą wreszcie zagrać pierwszy koncert. Ale konwencja "filmu o początkującej grupie muzycznej" dostarcza twórcy zaledwie szkielet, który może swobodnie obudowywać tym, co go interesuje. A nie jest to mechanika fabuły i tak zwane "perypetie". Brak w "We Are the Best" jakichś szczególnych dramaturgicznych wybojów, są za to wiarygodnie oddane realia (Szwecja lat 80.) i akcent położony na pogłębienie charakterów. W rezultacie najnowszą propozycję Moodyssona ogląda się trochę jak dokument, przegląd najważniejszych momentów z kilku miesięcy życia pewnej pary 13-letnich uczennic. To kino totalnie niepozorne, ale zarazem absolutnie mistrzowskie. Aż prosi się o słowo "wirtuozerskie", ale kłóci się ono z wymową i tonem całości. Punk jest tu nie tylko na tapecie, jego duch czuje się w lekkiej, bezpretensjonalnej realizacji. Minimum środków, maksimum efektu.

Kluczem do sukcesu filmu jest obsada. Moodysson świetnie prowadzi swoje dwie młodociane aktorki. Mira Barkhammar i Mira Grosin wcielają się w Bobo i Klarę z taką łatwością, jakby grały same siebie. To odpowiednio skontrastowane bohaterki: pierwsza jest bardziej zamknięta w sobie i wycofana, druga – ekstrawertyczna i wyszczekana.

Całą recenzję Kuby Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.



Szarość noir (rec. filmu "Czarny węgiel, cienki lód")

Chiński kryminał zgarnia Złotego Niedźwiedzia? Wygląda na to że należę do nielicznej grupki krytyków, którzy werdyktem jury Berlinale nie są ani zbulwersowani, ani specjalnie zawiedzeni. "Czarny węgiel, cienki lód" jest bowiem przemyślaną i rewelacyjnie przeprowadzoną prowokacją, na którą najwyraźniej nabrała się lwia część publiczności. Trzeci pełny metraż Diao Yi'nana zdaje się w pierwszej chwili niemrawo zrealizowanym kinem gatunkowym, które nie potrafi przeprowadzić  swoich bohaterów z punktu "a" do punktu "b", próbując w kostiumie noir zmieścić za dużo humoru, wrażliwości i krytycznej refleksji nad współczesnymi Chinami. Ale hołd, który reżyser składa amerykańskiej klasyce kryminału, jest raczej  wywróceniem zgranej konwencji do góry nogami, niż przeprowadzoną przez pokornego kopistę próbą adaptacji motywów noir na rodzimy grunt. 



Yi'nan, korzystając z najbardziej oczywistych archetypów i klisz gatunku, pokazuje, że w Państwie Środka, przeciwnie do cytowanej konwencji, nic nie jest już czarno-białe, a dobro i zło dawno już mieszają się w czynach moralnie ambiwalentnych ludzi. Główny protagonista Zhang - policjant, który za sprawą katastrofalnej w skutkach próby aresztowania przeistacza się w wiecznie podchmielonego ochroniarza - nie posiada Chandlerowskiego sznytu, pozwalającego mu stanąć po stronie dobra wobec upadłego świata. Kierowany z jednej strony chęcią odzyskania dawnego życia, z drugiej seksualnym nienasyceniem, rozpoczyna prywatne śledztwo w sprawie morderstwa bliźniaczo przypominającego to, które złamało mu karierę pięć lat wcześniej.

W otwierającej scenie, na tytułowym czarnym węglu, widać odciętą ludzką dłoń. Kolejne szczątki ofiary zostają odnalezione w lokacjach oddalonych od siebie o setki kilometrów. Śledztwo wyłania podejrzanego,  jednak próba jego schwytania kończy się tragicznie, zarówno dla niego, jak i dla dwóch policjantów.

Całą recenzję Piotra Szcześniaka przeczytacie TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones