typowy film będący dodatkiem do chipsów przed telewizorem. Slater i Kilmer mogliby trochę podratować to
dzieło, ale pierwszy szybko się zmroził, a drugi znika z ekranu już w pierwszych fragmenach fabuły (nie licząc
ponownego pojawienia się pod sufitem). Do samgo końca podziwiamy natomiast czarnego rapera, jakąś
mdławą, nieszczególnie piękną blondynkę, oraz tego niedojdę w swetrze. Jak dla mnie film nie więcej niż niż
"OK", czyli 5/10.