Oczywiście idąc do kina na "Śmiertelną wyliczankę" nie należy się spodziewać ,że obejrzymy arcydzieło w stylu "Milczenia owiec" . Nie, to nie jest film z tak "wysokiej półki", to raczej tylko dobry dreszczowiec. Stąd też na twarzach niektórych widzów ,mających zbyt daleko idące skojarzenia "Śmiertelnej wyliczanki" z Hannibalem Lecterem czy z "Siedem" można odnaleźć rysy rozczarowania. A to przecież nie tak, bo jak film przeciętnego reżysera i początkującego scenarzysty może być zaraz dziełem na miarę klasycznych dreszczowców. To chyba logiczne.
Dobrą stroną filmu są zdjęcia ,doskonale nadające klimat i napięcie całej opowieści. Uzupełnieniem pozostaje muzyka, której autor z dużym sprytem tylko podsyca w nas dreszczyk emocji. Do słabej z kolei strony tego dzieła należy niewątpliwie scenariusz ,opiewający nie kiedy w nielogiczne rozwiązania. Zawiódł również sam reżyser ,który nie zawsze potrafił utrzymać narrację na jednakowo dobrym poziomie, a co gorsze ,nie zbyt umiejętnie wprowadził do filmu (dreszczowca) elementy farsy.
Nie można zapomnieć oczywiście o aktorach. Zwłaszcza o Sandrze Bullock usilnie próbującej zmienić swój dotychczasowy, filmowy image pięknej i uległej dziewczyny. W "Śmiertelnej wyliczance" w pełni jej to się udaje, z wdziękiem odegrała role pięknej ale i trudnej w charakterze pani detektyw. Równie dobrze poradził sobie z rolą nowego partnera Cassie, Ben Chaplin ,znany u nas chociażby z thillera Janusza Kamińskiego "Stracone dusze".