Przez doktora główna bohaterka przechodzi jak cień, następnie w kolejnych scenach widzimy JEJ cień. Mogli o tym pomyśleć gdy np ona czy partner przechadzali się przez miasto lub wychodzili wieczorem z kościoła.
Mnie bardziej martwi fakt, że znów wiele zdarzeń jest wzięta... z niczego. 1) Metamorfoza gostka w ciągu kilku godzin. I to do tego stopnia, że odmieniło mu się o 180 stopni. :) 2) Wątek miłosny tak wiarygodny, jak fakt, że w grudniu zakwitną kasztany; 3) Zepsuty sygnalizator i fakt, że nikt nie wpadł na pomysł, żeby go po prostu wyłączyć... 4) Bezwarunkowa wiara mieszkańców w to, że duch dziewczyny w śpiączce pomaga im w tym czy owym... Jeszcze gdyby umarła, to jakiś sens by miało, bo wiele osób w duchy zmarłych wierzy... Ale przecież wciąż była żywa... itd., itp. Biorąc jednak pod uwagę trzy inne świąteczne filmy, które obejrzałem w tym tygodniu, ten był zdecydowanie najbardziej do "kupienia", w sam raz do "świątecznego nastrajania się"...