Zabierając się za ten film spodziewałem się czegoś na rzecz Tarantino. Sporo się na słuchałem, że filmy Krwawego Sama były czymś na czym potem wzorował się właśnie mistrzu i coś w tym jest; aczkolwiek te filmy mają nieco większe głębie i potrafię przytłoczyć. Tak jak po filmach Tarantino wychodziło się z bananem na ustach, że obejrzało się fajny odmóżdzający film (one były wartościowe; ale były zrobione tak by każdy je zrozumiał wg mnie i epatowały przemocą); tu na swój sposób też to właśnie jest, ale ten film (to mój pierwszy od tego reżysera) strasznie mnie przytłoczył. Pierwsza h filmu...no spoko; pewnie dostanę jakieś kino wojenne; będą walczyć na froncie i tyle. Coś w tym jest...ale im w dalej w las robi się coraz gęściej.
Żałuję tylko jednej rzeczy w tym filmie; nie potrafiłem polubić bohaterów z drugiego a ni trzeciego planu (może jak ponownie do tego wróćę...to będę miał podobne odczucia co w przypadku Bękartów Wojny; aczkolwiek ten film po 10 razie mi się przejadał dlatego szukałem jakieś alternatywy dla Tarantino).
W tym filmie czułem coś jedynie do dwóch bohaterów. Do tego głowneg, którego śledzilismy przez większosć filmów i do tego austriackiego szlachcica. Wydaje mi się, że dałoby się z nich wykrzesać coś więcej.
Chciałbym powiedzieć, że film jest surowy ale to nieprawda; zdarzają się w nim sytuacje podobne jak u Quentina.
Dobra jeden film z głowy od Krwawego Sama; teraz pora na następny. Może znowu trafie na jakąś perełkę :D