Polska to naród prosty, naród buraków i ziemniaków - jak to powiedział P. Wereśniak. I taką prowincję z typowymi dla niej zachowaniami pokazuje Brylski. Smutna, biedna i udupiająca jest rzeczywistość Halinki, jej córki i reszty mieszkańców wsi. Życie polega na zaspokajaniu podstawowych potrzeb, uśmiech na twarzy wywołuje wyławianie ryb na Święta czy tania bluzka z supermarketu. Jak seks to szybko, w ubraniu i po bożemu. Jak odwiedziny to od razu wódka na stole. A żyć przy tym trzeba tak, żeby "wstydu nie byłu". Ale obraz obskurnego życia czy raczej wegetacji polskiej zaplutej wsi (chociaż równie dobrze może to być miasto jak w "Cześć, Tereska" czy "Edim") nie targa moimi emocjami. To potrafi tylko von Trier. Historia jest prosta i smutna, ale czegoś jakby za mało. Film jest za "po prostu". Za to K. Figura świetna i naprawdę przekonywująca w zielonej czapce z wełny w roli baby z prowincji.