Filmy mogą być skomplikowane, złożone fabularnie, ale ten taki nie jest. I nie jest to jego wadą, bo jego wizja jest inna - podkreślenie, że zdrowa, pełna miłości relacja w w rodzinie przekłada się na to, jak odnajdujemy i definiujemy samych siebie oraz na ile potrafimy znaleźć szczęście w życiu. To, co wynosimy z domu rodzinnego (lub czego nie wynosimy) wpływa na to, jak postrzegamy świat i pewne wzorce. Biedny Sam nie mógł się odnaleźć, bo brakowało mu oparcia w osobie ojca. Piękne jest to, że możemy wpłynąć na czyjeś życie przez poświęcenie uwagi i troskę. Obojętność i niewzruszoność jest najgorsza. Oczywiście film jak film, ale w życiu również każdą straconą relację można naprawić, "wyremontować", o ile naprawdę się tego chce. Film niesie również takie przesłanie, że nawet największe bogactwo bez okazania czułości i ciepła jest świecącą pustką (przykład mamy Sama i jej drugiego męża). Nie jest to "typowy amerykański film" w tym sensie, że za zwariowanymi scenami łóżkowymi nie kryje się beztroska radość, zabawa i "szczęście", ale właśnie brak tego szczęścia, stałej relacji i poczucia stabilności. Nikt w życiu nie powinien być samotny.