Pojedynek psychopaty z twardym gliną. Obaj niespodziewanie zagrani zaledwie średnio- Bronson jako policjant gra trochę na jedną minę, a Gene Davis wcale nie przeraża mimo że taki był zamysł scenariusza. Do tego jak to bywa w filmach J. Lee Thompsona postaci są przerysowane do granic możliwości. Leo Kessler to glina z zasadami, super poważny i pozbawiony jakiegokolwiek dystansu, postać wręcz negatywna, bo nastawiona na zasadę "cel uświęca środki". Tymczasem morderca to totalny kretyn, nerwowy i bezmyślny. Już dawno by go złapali gdyby nie to że jego przeciwnik jest równie naiwny.
Czemu więc dałem wysoką ocenę? Bo jako kino klasy "b" ten film sprawdza się dobrze. Jest wartka akcja, krwawe morderstwa i niezła muzyka. A że wszystko jest schematyczne? Fani Bronsona i tak będą zachwyceni i nie zauważą że ich idol z filmu na film radzi sobie coraz gorzej (przynajmniej w latach 80).
Zgadzam się. Ten film jest tak zły, że aż dobry. Scenka z początku filmu. Parka KOCHAJĄCA się w samochodzie, poda ofiarą mordercy. W prosektorium policjant pyta koronera, czy dziewczyna została zgwałcona, na co ten odpowiada, że brak śladów PENETRACJI. Bezcenne :))
"czy dziewczyna została zgwałcona, na co ten odpowiada, że brak śladów PENETRACJI. Bezcenne :))"
hehehhehehhehe
nie ma to jak rozróżnienie penetracji gwałtu - są ślady, zadrapania, siniaki, otarcia, członek jest wpychany "na sucho" itd.
no chyba że ktoś ma taki ogólnie styl.... lub bladego pojęcia o tych sprawach nie ma.
Bezcenne!