Bardzo podobał mi się pomysł, że mniej więcej w połowie filmu ginie Robert De Niro, a głównym bohaterem okazuje się jego młodszy partner Edward Burns. Film mógłby być niezły ale pod koniec musiały się wydarzyć typowe dla amerykanów bzdury przedłużające film. Zwróćcie uwagę na rolę rosjanina, który miał obsesje na punkcie filmu i nawet gdy uciekał przed detektywem Eddiem to wciąż nagrywał swój film! Godny podziwu reżyser...