Wobec 2001 to jest to tak toporne, proste i bezpośrednie, że bardziej być już chyba nie może. 2001 pozostawało wiele niedopowiedzeń, wymagało od widza własnych przemyśleń, poszukiwań (co zapewne jest powodem dlaczego wiele osób mówi o dłużyznach i nudzie), 2010 nie daje najmniejszej szansy na to, żadnych niedopowiedzeń, żadnych ukrytych znaczeń, a żeby nie było najmniejszej szansy pomylenia się w czymkolwiek, to jeszcze dostajemy Scheidera jako narratora.
Mimo tak wielkich różnic w warstwie, powiedzmy, formalnej, wiele jest też, powiedzmy, "stycznych", a raczej "zerżniętych". Wydaje się, że postanowiono wszystkiego dać dużo więcej, dużo większe i dużo szybciej. Niektórym wystarcza, dla innych to trochę za mało.
Jeżeli ktoś nie widział 2001, jeżeli ktoś potrafiłby oglądać 2010 nie myślać cały czas o 2001, to to jest całkiem niezły film, typowe s-f z 1984. Aktorzy są nieźli (chociaż większe wrażenie robili kubrickowscy "astro-zombie", niż żywiołowa załoga USA-CCCP). Efekty powiedzmy, że dają radę, ale nie zachwycają.