Trudno zacząć od czegoś innego niż od nawiązania do filmu Kubricka. 2001 odyseja kosmiczna był z całą pewnością arcydziełem. 2001 miał swój rytm. Piękna muzyka, tajemnica, surrealizm. Film się sączył, szeptał, czasem sapał. 2010 w porównaiu z 2001 mówi californijską angielszczyzną z podniesionym głosem. Hyamsowi z pewnścią nie udało się wyrwać ze swoich czasów, czego w świetnym stylu dokonał Kubrick. Reżyser wałkuje, po raz kolejny w latach 80 motyw zagłady nuklearnej. Namawia zwaśnione mocarstwa do pojednania. Po co? Szkoda filmu. Poza tym zbyt wiele nahalnej ckliwości w postaci żony dr Floyda, zbyt mało niedopowiedzeń. Zbyt wiele Roya Scheidera, zbyt mało HALa. Film niby pomysłowy,a mimo wszystko banalny. I te kosmiczne odgłosy. Nie lepiej było zostać przy wersji oryginalnej, gdzie próżnia jest rzeczywiście cicha? Mniej osób poszłoby do kina? 2010 Odyseja kosmiczna jak dla mnie jest filmem dość pomysłowym,ale mimo wszystko banalnym.