,,2001...'' ma u Ciebie 3/10 (!) a ,2012'' uważasz za arcydzieło (!!!). Ręce opadają....
Najprawdopodobniej jesteś jedyna osobą, która ma mnie za trolla... Większość użytkowników za takiego uważa Ciebie....
Nie wydaje mi się. A właściwie to nie sądzę, bym był ;) . KapitanOrzech już jak najbardziej. Może czasem niepotrzebnie się z trollami w dyskusje wdaje i być może za często mi nerwy puszczają ale tak to już jest.... I nie porównuj mnie do tego pajaca bo raczej sobie na to nie zasłużyłem - nie mam w zwyczaju pisać bredni. Początkowo sądziłem, że KapitanOrzech to taki filmwebowy enfants terribles ale szybko okazał się być durnym trollem.
,,film kozacki. szkoda że jedynka to taka chała"
Zgadzam się w 100%, jedynka mi się nie podobała, a ta część to arcydzieło :). W tamtej części pół filmu to muzyka i widok z kamery, co mnie poprostu denerwowała-cisza taka dziwna była. W dwójce pełno akcji itp :). Czekamy na trzecią i czwartą część, oby były tak ciekawe jak ta.
Soraweczka, ale 2001 to nie była "chała". To, nie był film sensacyjny, żeby było pełno akcji, akcja działa się na innym levelu :) W tzw "akcji" chodziło o ewolucję, nabieranie świadomości przez maszynę, w pewnym sensie o przerost dzieła nad twórcą (m.in. kontroli nad jego życiem). Film reżyserował ś.p. Kubrick, który lubił dziwne formy, można mieć różne gusta i rozumiem, że film może się nie podobać, bo jest ciężki w odbiorze, ale nie znaczy to, że można go nazywać "chałą". Dodam jeszcze, że 2001 to jeden z moich ulubionych filmów, scena z kością - mistrzostwo. Nie oglądałem 2010 więc się (jeszcze) nie wypowiem na ten temat.
pozdro
No tak, a ja obejrzałem wczoraj i mogę odwrócić tekst autora wątku: "2001: Odyseja kosmiczna" to film kozacki, szkoda, że dwójka to taka chała... Dla jasności: film Kubricka uważam za arcydzieło - pod pozorami opowieści science fiction reżyser snuje zapierającą dech swoim epickim rozmachem przypowieść o egzystencji, religii, samotności (albo i nie) człowieka we wszechświecie, przeznaczeniu, cywilizacji... i jeszcze o kilku innych rzeczach. Oczywiście, film tak pomyślany nie mógł być jakąś widowiskową napierdalanką, jakąś bombastyczną space operą o dzielnym homo sapiens podbijającym obce galaktyki - ale to tylko jego dodatkowa wartość: Kubrick (jako jeden z pierwszych, bodaj czy nie pierwszy) nobilitował ten zdecydowanie popkulturowy i infantylny gatunek, jakim podówczas była fantastyka filmowa, do rangi sztuki wielkiej, czyli takiej, która mierzy się z problemami o skali - metaforycznie i dosłownie - kosmicznej. Poza tym "2001: Odyseja kosmiczna" była mistrzostwem poetyckiego skrótu, filozoficznego niedopowiedzenia, niedosłowności i tajemnicy, jakimś mistycznym traktatem. Że już o takich drobiażdżkach jak zdjęcia, efekty i dobór muzyki nie wspomnę.
A co dostajemy w kontynuacji Petera Hyamsa? Do pewnego momentu mógł to być po prostu przyzwoity, mocny, męski, elegancko oldskulowy film science-fiction - ot, taka sobie nie najniższych lotów rozrywka na piątkowy wieczór. Niestety - z minuty na minutę było coraz gorzej: brak pomysłu, nieprzekonujące postacie, efekty o niebo moim zdaniem słabsze niż u Kubricka (zwłaszcza przy uwzględnieniu, że oba filmy dzieli jakieś piętnaście lat, czyli w skali rozwoju sztuki filmowej mała wieczność - cóż, jeszcze jeden dowód na to, że to nie zaawansowanie technologiczne czyni arcydzieło), a wszystko podlane jakimś nieprzekonującym politycznym sosem. Niektóre sceny były tak żenujące, że aż boli - zwłaszcza te duchy astronautów z pierwszej części powracające na ziemię, w estetyce z jakiegoś najbardziej popeliniarskiego horroru klasy B. No, ale to wszystko nic w porównaniu z końcówką - a konkretnie z tym, co dzieje się od momentu, gdy monolity zaczynają zżerać Jowisza: tu już durnowatość filmu zaczęła zbliżać się do absolutnego dna. Aż dziw bierze: mogłem wymyślić różne słabe zakończenia dla tak słabego obrazu, ale aż takiej żenady to bym nie wykoncypował... Pozytywny przekaz jak z socrealistycznego produkcyjniaka wtłoczony w sposób urągający najsłabszemu nawet prawdopodobieństwu - Jowisz zamieniony w nowe słońce, początek nowego życia na Europie, jedna informacja wygenerowana przez zdychający komputer i włodarze dwóch wrogich mocarstw wypijający brudzia! Gorzej niż w "Dniu niepodległości"! Jakbym miał oceniać samą końcówkę, to chyba pierwszy raz w życiu oceniłbym coś na tym forum na 1/10, ale że - jak powiedziałem - do któregoś momentu film zapowiadał się na nienajgorszą rozrywkę, więc miłosiernie zostawiam 5/10.
I jeszcze słówko o stronie "science" tego "fiction" - ja naprawdę nie jestem na tym punkcie przeczulony, nie każdy musi być Stanisławem Lemem i zaczynać pracę nad najprostszym nawet pomysłem fabularnym od streszczania aktualnego stanu badań biochemicznych i astrofizycznych, ale wszystko ma swoje granice... Jakim sposobem monolity infekują Jowisza w taki sposób, że staje się on nowym słońcem? Na jakiej podstawie w ogóle możliwe jest przekształcenie planety w gwiazdę? Jakim cudem życie może rozwinąć się na obiekcie położonym tak blisko gwiazdy jak Europa względem (byłego) Jowisza - i od kiedy to rozwija się ono w takim tempie? W jaki sposób życie może utrzymać się na Ziemi oświetlanej dwoma słońcami? Czy układ słoneczny w ogóle wytrzymałby implozję jednej z planet i narodziny kolejnej gwiazdy? I niech o wadze i elementarności tych pytań świadczy to, że zadaje je ktoś, kto wiedzę w tym zakresie ma... hm... dyletancką, najłagodniej rzecz ujmując. U Kubricka wszelkie tego typu zastrzeżenia traciły rację bytu o tyle, że były przeniesione na poziom mistycznej paraboli, Hyams usiłuje wszystko wyjaśnić w oparciu o naukę - i raz jeszcze leci na pysk. Inna sprawa, że z bardzo wysokiego konia...
heh tak myślałem, że to może być kaszana. Ale i tak obejrzę kiedyś :). Podziwiam, że chciało ci się tak rozpisywać. Od siebie dodam tylko, że robiąc taką "Lemowską" analizę to 90% filmów nie ma sensu. Najlepszy przykład: brak dźwięku w próżni, co jako jeden z nielicznych zachował Kubrck. btw "Autostopem przez galaktykę" to spoko film.
pzdr