PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=3486}

2046

7,3 10 547
ocen
7,3 10 1 10547
6,9 14
ocen krytyków
2046
powrót do forum filmu 2046

Po rocznym oczekiwaniu, w końcu udało mi się obejrzeć "2046". Przez ten rok moje oczekiwania wciąż rosły i rosły i pewnie dlatego skazałem siebie na rozczarowanie. Spodziewałem się, wbrew zdrowemu rozsądkowi, filmu jakościowo równie dobrego jak "Spragnieni miłości". A przecież poprzedni film Kar-Waia to absolutne arcydzieło, które w kinie nie zdarza się znów tak często. "2046" to dobry film. Jednak pozostawia po sobie niedosyt. "Spragnieni miłości" przesycony był emocjami, erotycznym napięciem, niewypowiedzianymi pragnieniami. Życie bohaterów było cudownym, zachwycającym tańcem. Tymczasem w "2046" widz doświadczyć może pustki i desperacji. Bohaterowie szamoczą się w poszukiwaniu znaczenia, uczucia, miłości, drugiej połowy. Jednocześnie już na samym starcie są skazani na całkowitą porażkę, niezdolni do porozumienia, ślepi na okazje. Wszędzie maski, pozory i złudzenia. Pełno w tym filmie bólu rozdartych serc i pustki, którą próbuje się zapełnić drugim człowiekiem. To wszystko wypada mocno, wiarygodnie, przejmująco. Jednak brak owej niewidzialnej nici, jaka obecna była w "Spragnionych miłości", owa niemożliwa do opisania aura, sprawił, że "2046" nie zapada tak mocno w pamięci. Ponadto "2046" sprawia wrażenie niedopracowanego, a czasami wręcz pozerskiego. Niektóre sceny zdają się naciągane, na siłę poetyckie, przez co jednak całkowicie magii tej pozbawione. Obok nich jednak znajdują się sceny, a czasem pojedyncze kadry, które zachwycają swoim pięknem, swoją wieloznacznością, nasyceniem emocjami.
Stąd moje rozczarowanie. Spodziewałem się arcydzieła, a dostałem film dobry. "2046" to interesujące dzieło, które sprawia jednak wrażenie niedokończonego. Mimo wszystko, dla fanów Kar-Waia lektura obowiązkowa.

użytkownik usunięty
torne

masz 100 % racji 2046 wypada marnie przy "spragnionych" nawet te pojedyńcze kadry nie mają takiego klimatu . Przyzwoity moim zdaniem

ocenił(a) film na 7

marnie to trochę za mocne słowo

użytkownik usunięty
torne

no faktycznie przesadziłem napewno nie dobrze ale + dostatecznie pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
torne

A ja wolę go od Spragnionych, szczególnie, jak już mogłam obejrzeć na dużym ekranie.
Wolę, i to wcale nie z przekory ;)

Jest inny, jak i każdy z filmów Kar-waia jest inny, ale w żadnym wypadku nie gorszy.

Spragnieni mają może lepszą klasę, co jest zasługą raz że genialnej, dwa że kameralnej obsady. Mnostwo gier i niedopowiedzen. Za to meka i udreka ;)

W 2046 te meki i udreki sa jakby zdywersyfikowane, przez to może nie tak mocno dotykające, a jednak każdy z bohaterów ma w sobie tyle nieznośnego bólu, a sprokurowane przez Chow radości na zakończenie niosą z kolei tyle dobrej energii, że jest w tym filmie jakaś pełnia mimo wszystko i jakaś kolejna szansa, o której wspomina Chow, w kontekście obserwowania temperamentu Lulu... Liczę na poliptyk...

W każdym razie nie odczułam niedosytu.
Wydaje mi się też mitem erotyczne napięcie w „Spragnionych miłości”. Niewypowiedziane pragnienia? Przecież tam wszystko jest jak na dłoni, to co niewypowiedziane i tak jest oczywiste. Widać to w każdej odgrywanej, bez końca ćwiczonej scenie, pozornie w tropieniu partnerów, w rzeczywistości w odkrywaniu własnych, wzajemnych emocji pomiedzy bohaterami. To co naprawde w Spragnionych jest i co rowniez w 2046 jest sygnalizowane: to nieumiejetnosc, czy tez brak zdecydowania. Ledwie tyle. A cala reszta jest w zasadzie dopowiedziana, tyle ze w nietypowy sposob. Kar-wai tworzy wspaniale na skros nowoczesne kino. Tu dodatkowo jescze poprzez wplecenie watku ksiazkowego.

W Spragnionych bohaterowie tez sie szamocza tyle ze w subtelniejszy sposob. W kazdym filmie Kar-waia jest ta szamotanina. Na niej zasadza sie szczegolny klimat jego filmow.
Chow zostawil czastke siebie w Spragnionych nie moze wiec 2046 byc podobny w klimacie do Spragnionych , bo to przeciez film o nim wlasnie, o Chow, czlowieku amputowanym.

Hehe, ano takie jest zycie, ze zapelniamy ten niedostatek w nas drugim czlowiekiem, tak czynimy, my przynalezni rasie ludzkiej. My posledni, zawieszeni miedzy ziemia a niebem. A co niby jest w Spragnionych, jak nie zatykanie pustki drugim czlowiekiem? Kogo tam stac na niezaleznosc? Kogo w ogole stac na niezaleznosc? Mnie? Ciebie? Mnie na pewno nie! A ta w końcówce już prawdziwie bolesna twarz Chow, tak samo bolesna jak w Spragnionych. Zgadza sie, nie ma tej magii, co w poprzednim obrazie tryptyku, ale czemu mialaby byc, moze zreszta pojawi sie w kolejnej czesci. Moze wlasnie dlatego odczytujesz ten film jako niedokonczony? ;)))

ocenił(a) film na 10
Klitajmestra

"oczywiste" zmieniam na: "czytelne" :-)

ocenił(a) film na 10
Klitajmestra

Chow to alter ego Yuddy'ego z Days of being wild, tak samo amputowany, tak samo traktujacy partnerki jak androidy, badz tak samo bolesnie potrafiacy zakochac sie w czyms w podobie do androida, bo czym innym po czesci jest pani Chan w Spragnionych. To nie ciagle jeszcze zywa, mamietna, gotowa rzucic sie glowa do przodu (a choćby i w mur) dawna Su Lizhen, lecz w swej udrece sprowadzona do roli automatu pani Chan, niezdolna do podjecia decyzji, tak zraniona, tak pokiereszowana od srodka, ze zdawaloby sie dzialajaca z opozniona reakcja, o ktorej mowi Kar-wai i w 2046. Można zaprawdę uronić łzę...

ocenił(a) film na 10
Klitajmestra

Wprawdzie podobnie jak Torne wyżej stawiam arcydzieło, jakim bez wątpienia jest ‘Spragnieni Miłości’, to jednak oglądając ‘2046’ zdecydowanie nie poczułam rozczarowania, raczej wczułam się w jego unikalny rytm, niczym w dźwięki przewijającego się przez cały film motywu rumby. Dla mnie pozostanie on obrazem z całą pewnością niepowtarzalnym i wielopłaszczyznowym, zarazem na wskroś współczesnym jak i futurystycznym oraz równie tajemniczym co postać samej ‘Czarnej Pajęczycy’ ;)

O ile ‘In the mood for love’ cechował się subtelnością, grą spojrzeń i gestów oraz niedopowiedzeniem, w całości pozostawiając uczucia bohaterów ‘między słowami’, tak najnowsze dzieło chińskiego mistrza jest obrazem o wiele mocniejszym i dosłowniejszym, choć jednocześnie w ten sposób jeszcze bardziej uwypuklającym ‘szamotanie się’ bohaterów, a zwłaszcza Chowa, który w końcu odkrył, że ‘jest jedna rzecz, której nie pożyczyłby nikomu’ i że żadna inna Su Li Zhen nie jest w stanie zastąpić mu tej, której oddał ‘część’ siebie, bez względu na ilość odbytych podróży do ‘2046’ i z powrotem.

Jeśli chodzi o postać Chowa z ‘2046’ to ja bym jednak polemizowała. Wprawdzie zgadzam się z Tobą, że w swoim wręcz instrumentalnym stosunku do kobiet i postępowaniem niczym prawdziwy ‘gigolo’, nie różni się zbytnio od Yuddy’ego z ‘Days of being wild’. Jednak w przeciwieństwie do niego, jest w istocie głęboko zranionym mężczyzną, który w ramionach kolejnych kobiet szuka zapomnienia i ukojenia, które jednak nigdy nie staną się jego udziałem. Uczucia są bowiem niezastąpialne i niewymienialne.

Nie uważam również, aby pani Chan przypominała androida z opóźnioną reakcją, za to jak najbardziej jest kobietą, która miota się między poddaniem się uczuciu do Chowa, a dochowaniem wierności, nawet za najwyższą cenę rozstania. Myślę, że główny powód, dla którego ostatecznie ich miłość pozostaje w sferze niespełnionych nigdy pragnień, tkwi w słowach Su Li Zhen mówiącej o współmałżonkach : ‘Nie będziemy tacy jak oni’.

Dla mnie ‘In the mood for love’ opowiada przede wszystkim o niespełnieniu i niemożności połączenia, natomiast w ‘2046’ ukazany jest brak wzajemności oraz to, że nie da się uciec, choćby od najtrudniejszych wspomnień, które w nas tkwią i tylko czekają na uwolnienie, nadając mu przez to o wiele smutniejszy wydźwięk od ‘Spragnionych Miłości’. Równocześnie jednak ukazana jest również ich siła, gdyż zarówno te przyjemne, jak i bolesne są nieodłączną częścią naszego życia. ‘Niech żyją jeszcze przez chwilę’.

‘Jeśli wspomnienia są jak puszka, mam nadzieję, że nigdy się nie przeterminują. Jeśli trzeba określić ich okres przydatności niechaj będzie to wieczność.’

‘Chunkging Express’

ocenił(a) film na 10
cherry

Ależ, 2046 cudownie podsumowuje dotychczasowe obrazy i jest zarazem multiplikacją scen z poprzednich produkcji.

Teraz intryguje nas postać tajemniczej Pajęczycy. Przy czym to, co intryguje dzisiaj, może się okazać wcale nie aż tak oszałamiające, wyobraźnia bywa bardziej zmyślna od rzeczywistości, albo i odwrotnie ;)

Nie wiem, skąd się bierze to dostrzeżenie niedopowiedzenia, bo dla mnie ‘In the mood for love’ jak najbardziej jest dopowiedziany, łącznie z wyprawą dio Singapuru po... odbiór kapci ;))) A nuż mąż zainteresował się ich brakiem ;))) A może Su zażyczyła sobie nową parę z Japonii... ;)))

To co fascynuje w Spragnionych, osiągnięte jest spowolnieniem kamery, pięknymi smugami dymu, nieustannym zatroskaniem w obliczach pary bohaterów, cudownymi kompozycjami kolorystycznymi, jednak przede wszystkim tym wszechobecnym, nieustającym smutkiem, poczuciem zranienia, niemocą podejmowania decyzji, ale jak tu od trupów domagać się takiej zdolności? Bo to jest para smutnych duchów, a nie żywych zdecydowanych osobników.

Gra spojrzeń, gestów, pewnie, to jest, jednak nie dajmy się zwieść, nie są one tyle wynikiem jakiegoś tam iskrzenia pomiędzy bohaterami, lecz bardziej tego bycia zranionym przez zupełnie innego nieobecnego tu partnera, nawet gdy Su wbija paznokcie w swoje piękne ramię, zwieńczone piękną materią sukni, nie wbija ich, bo narasta w niej ból w odniesieniu do Chow, jest to ciągle ten ból w odniesieniu do Chan. W ogóle trudno też mówić, aby Su odwzajemniała chocby spojrzenia Chow, raczej prześlizguje się po nim, wpatrzona w wewnętrzny tok niestrudzonych myśli, których nie poznajemy, ale które są właśnie czytelne. Zresztą: gdyby naprawdę miało ją coś namiętnego aczkolwiek niezwerbalizowanego łączyć z Chow, nie byłoby takich drobiazgowych roztrząsań, jak to, że ktoś mógłby ją zauważyć, jak wraca pod jego parasolem...

Jeśli chodzi o Yuddy’ego, świadomie go zestawiłam z Chow’em właśnie ze względu na głębokie zranienie. Znając przeszłość Chow’a, jego niepokój, jego udrękę będącą efektem potrzeby odkrycia własnej tożsamości, jego zachowanie przestaje dziwić. Jak ktoś czując się sam odrzucony i ciągle jeszcze nie zaznawszy ukojenia, miałby obdarowywać innych tym, czego sam nie posiada, bądź czego sobie jeszcze nie uzmysławia, że posiada.

Czy Chow szuka zapomnienia? Raczej jest umęczony swoją sytuacją i jest mu szczerze obojętne, ile jeszcze panienek przewinie się przez jego życie. Czując się sam odrzucony, nie ma większych oporów, aby używać kobiet, dając im z siebie jedynie cząstkę, podobnie jak Yuddy.

Pani Chan jak najbardziej przypomina androida, przynajmniej chwilowo, tak jak androida przypomina starsza córka hotelarza. Chwilowo, dopóki nie przebudzą się do życia, nie dostrzegą jego urody, tak jak potrafią to czynić mimo wszystko: Mimi/Lulu, młodsza córka hotelarza, czy nawet Bai.
Wspaniała, rasowa Pajęczyca natomiast zawieszona jest między jedną kategorią kobiet a drugą. Tzn.: na razie nic o niej jeszcze nie wiemy... Niemniej: jest pełnokrwista, jej imienniczka ze Spragnionych natomiast nie jest, zachowuje się tak, jakby jakiś wampir tę krew z niej wyssał, nie ma się co dziwić, ale nie ma się też co zachwycać, bo wygląga to tak, jakbyśmy sami byli wampirami sycącymi się, żerującymi na arcypięknym nieszczęściu Su ;)

Ja w pani Chan tego miotania się między Chow i panem Chan nie bardzo dostrzegam. Ona stoi całkowicie po stronie męża. A Chow jest dla niej może takim pocieszeniem jak policjant Tide z Days of being wild.

Pani Chan i Chow stanowią jedną z tych par, co to spotkały się w nieodpowiednim dla siebie czasie, bądź na nieodpowiednim poziomie spirali życia. Może jeszcze przyjdzie im się zejść...

‘Nie będziemy tacy jak oni’ to irytujacy dość passus ze Spragnionych. Bo oczywiście, że i byliby jak oni jak też oczywiście, że byliby może nawet jeszcze bardziej szaleni, gdyby tylko między nimi obustronnie zaiskrzyło. Chow jest wprawdzie gotów, co jednak też nie znaczy, że trzaska od niego ogniem, bo przecież nie. Jest tu ten nadmiar subtelności, który równocześnie stanowi o niezaprzeczalnej urodzie Spragnionych! Ależ tak!

‘In the mood for love’, na boga, też opowiada o braku wzajemności! Bo jaka tam niby niemożność połączenia? Nie kupuję tej interpretacji. Pani Chan nie jest gotowa wydać swojej cząstki, zarezerwowanej dla kogo innego. Chociaż zraniona do żywego, nie jest w stanie wyjść z tego toksycznego układu, bo przecież tak wiele dla niej znaczył małżeński związek, tak bardzo go pragnęła..., że aż nie wypada tak po prostu z niego wyjść... ;) Pani Chan to osoba niezwykle konwencjonalna, sztyletująca samą siebie w obronie wartości, których nie ma.

‘2046’ natomiast to wreszcie dostrzeżenie apoteozy życia, aż do ułatwienia tejże „androidowi“ Wang Jing Wen, aby mogła przebudzić się do życia, którego sama odkryć nie potrafi, aby pociągnęła za sobą nawet takich zaprzańców jak jej ojciec. Bo takie chodzące kukły po prostu czasem trzeba solidnie nakręcić i albo sprężyna pęknie, albo się ockną. No cóż, pani Chan nikt jeszcze nie popchnął, a sama siebie pobudzić nie zdołała.

A że łatwiej jest pomóc innym niż sobie, sam Chow pałęta się dalej między wspomnieniami z 2046, które go zabijają, a permanentnym niespełnieniem.

Twój cytat z Chunking Express naturalnie bardzo pasuje równiez do 2046, jednak wspomnienia to tylko coś, czego już nie da się zmienić, stąd i cała udręka bohatera, jakże pięknego w cierpieniu...

ocenił(a) film na 10
Klitajmestra

Zazwyczaj najbardziej pociąga nas to, co tajemnicze, ukryte i nieznane, stąd nienasycona ciekawość historią Czarnej Pajęczycy, która tak bardzo fascynowała Chowa.

Te elementy jak najbardziej stanowią również o sile ‘In the mood for love’, w którym dla mnie więź, która zawiązuje się między bohaterami jest jak najbardziej niedopowiedziana, swoją kulminację osiągając w pamiętnym pokoju, w którym się spotykają. Zresztą Su Li Zhen udowadnia w nim, że nie jest kobietą bez życia czy też pozbawionym uczuć ‘androidem’, lecz potrafi niczym Chow pisać pasjonujące i mocne opowiadania o sztukach walki. Nawiązaniem do tych spotkań są sceny w ‘2046’, w którym Wang Jing Wen pomaga dokończyć opowiadania przeziębionemu bohaterowi, co wychodzi jej o wiele lepiej niż mógłby się spodziewać ;)

O ile zgadam się z Tobą, że wiele z odczuwanych bolesnych emocji przez bohaterów wynika ze zranienia ich przez współmałżonków, to jednak w miarę poznania i nieustannego mijania się, wytwarza się między nimi owa trudna do zdefiniowania więź/chemia/iskrzenie, które można nazwać na tysiąc innych sposobów, którą jak najbardziej jednak można odnaleźć w wyrazie ich oczu, w gestach czy też ledwie zauważalnym muśnięciu dłoni. Dla mnie zdecydowanie są one odwzajemnione, lecz jednocześnie silnie przez nich tłumione i nigdy do końca niewypowiedziane.

Ja zdanie ‘nie będziemy tacy jak oni’ interpretuję jednak jak pragnienie przeciwstawieniu się charakterowi spotkań ich własnych partnerów, jednak oboje płacą za to wysoką ceną – rozstaniem. Ja postrzegam bohaterów ‘Spragnionych Miłości’ jako odważnych i do końca postępujących niekonwencjonalnie, mimo że oboje okupią to cierpieniem. W tym właśnie tkwi według mnie największa, równocześnie piękna, co bolesna siła filmu Kar-Waia.

Jeśli chodzi o ’2046’ to ja odbieram traktowanie przez Chowa kobiety właśnie jako jeden ze sposobów na jego choćby chwilowe zapomnienie, które jednak na dłuższą metę, jak się przekonuje zupełnie nie jest możliwe, gdyż nie tylko numer pokoju hotelowego będzie mu przypominał o tej, którą utracił, lecz także, a może przede wszystkim, kobiety, które na swojej drodze spotyka, w których odnajduje jakąś cząstkę pani Chan, lecz niestety nie całość, jak w słowach Chowa do Bai Ling: ‘Możesz kupisz część mnie, sprzedaż całości jest wykluczona’.

Dla mnie jednak mimo całej wspomnianej przez Ciebie operowej ‘apoteozy życia’, ‘2046’ przepełnione jest o wiele większym smutkiem, ukazując czym jest brak wzajemności i jak ogromna moc tkwi we wspomnieniach, łączących teraźniejszość, przyszłość i przeszłość. Ta ostatnia jednak jest niewymienialna i wciąż powracająca, której nie można oszukać żadnym ‘uśmierzaczem’, czy to w osobie kobiety czy też androida. Mówią o tym słowa wypowiadane przez Chowa, które dla mnie stanowią podsumowanie całego filmu: ‘Może któregoś dnia uciekniesz od swojej przeszłości. Jeśli Ci się uda odszukaj mnie. Zastanawiające, że to, co powiedziałem jej powinienem skierować do siebie.’

ocenił(a) film na 10
cherry

Pisać każdy może, czasem lepiej, czasem gorzej ;)
Ale nie zaświadcza to o umiejętności radzenia sobie z emocjami.

Wang Jing Wen też potrafi pisać (nawet wyszukane sceny erotyczne) a jest typowym automatem niezdolnym do uczuciowej ekspresji czy do podejmowania jakichkolwiek decyzji, dopóki Chow jej nie popchnie...

Zresztą to co mnie u pani Chan np. zastanawia, to jej martwy stosunek do spraw szefa. Przecież ta niewiasta za niego wykonuje brudną robotę, pośrednicząc między nim i jego kobietami. Dobiera nawet prezenty dla obu pań, jakby znajdowała się w najnaturalniejszej z możliwych sytuacji. A przecież sytuacja nie jest ani naturalna, ani normalna, być może jest taka dla szefa, ale wątpię, że dla jego sekretarki, wręcz może jeszcze pogłębiać jej nieprzystosowanie do realiów, bądź nasilać jej ból. Ciekawe, spod jakiego znaku jest pani Chan... ;) Przydałoby się jej trochę ognia.
A jak obojętnie reaguje, gdy szef przekazuje jej karteczkę z rozmowy telef. z Chowem. Aż szef kręci głową i wzrusza ramionami na tę jej ‘nieobecność’ i niemą rolę zamaskowanej cierpiętnicy.

Chciałam zauważyć, że słynne muśnięcia dłoni w ‘Spragnionych’ są częścią gry, częścią wyobrażenia zalotów ich współmałżonków. Pani Chan ani razu nie dotyka Chowa spontanicznie. Chyba że przyjmiemy, iż ta gra jest pretekstem właśnie do tego, żeby jednak się dotykać, tym jednak maska staje się jeszcze bardziej skorupiasta i ponad miarę rozdęta. Ohydne udawanie.

Uważasz ich za odważnych? Muszę zrewidować moje pojęcie odwagi ;)

Hehe, z tym skierowaniem do siebie to najtrudniej (dot. ostatniego zdania w Twoim komentarzu).

ocenił(a) film na 10
Klitajmestra

Wang: Czy przeczytałeś już moje opowiadanie?
Chow: Przeczytałem.
Wang: Co myślisz?
Chow: Myślę, że nie powinnaś już nigdy więcej napisać żadnego słowa.
Wang: Dlaczego nie?
Chow: Jesteś za dobra. Mogłabyś pozbawić mnie pracy.

Wprawdzie zgodzę się z Tobą, że umiejętność pisania nie określa zdolności radzenia sobie z emocjami, ale sądzę, że potrafi je choćby w minimalnym nawet stopniu odpowiednio pobudzić ;)

Jednak oczywiście to głównie Chow jest w '2046' prawdziwą siłą napędową Wang, stając się jej powiernikiem i pośrednikiem oraz przede wszystkim pomagając jej w podjęciu ostatecznego wyboru, z którym tak długo zwlekała.

Jeśli chodzi o Su Li Zhen z ‘In the mood for love’ to rzeczywiście jej reakcja na prowadzenie podwójnego życia uczuciowego przez szefa może, co najmniej zaskakiwać i wzbudzać słuszne zdziwienie, jednak myślę, że wynikała ona bardziej z tak właśnie nietypowo pojmowanej przez nią dyskrecji i akceptacji zaistniałej sytuacji, bez względu na jej dwuznaczność i nienaturalność.

Natomiast według mnie muśnięcia dłoni i gra spojrzeń bohaterów, choć początkowo rzeczywiście były jedynie wynikiem odgrywania przez nich określonej ‘sceny’, to jednak w miarę bliższego poznania, nabrały one zupełnie innego charakteru, łączącego ich nieoczekiwanego i nigdy do końca niewypowiedzianego porozumienia.

A pisząc o odwadze to efekt był jak najbardziej zamierzony, który jak widzę udało mi się osiągnąć ;)

ocenił(a) film na 7
Klitajmestra

Piszesz tutaj o grze i zgadzam się z tobą w 100%. Dla ciebie jest to jednak dowód na sztuczność, udawanie, a z tym zgodzić się nie potrafię. Gdyby to było kino europejskie (a już prawie na pewno w przypadku kina amerykańskiego), to pokiwałbym twierdząco głową czytając twój tekst. Jednak my mówimy o kinie dalekowschodnim! Przecież tam właśnie rytuały, gra, teatralność zachowania jest nierozłącznie związana z pasją i emocjami! Spójrz na "Lalki" Kitano - toż tam bohaterowie to przecież nic innego, jak ożywione marionetki z tradycyjnego teatru japońskiego odgrywające sztukę. Jednak za ich grą, za ich pozami, rytami kryją się pokłady emocji, głębie uczuć. A "Zawieście czerwone latarnie"??? Toż owo tytułowe działanie jest w filmie kwintesencją emocjonalnego dramatu, a jest to przecież jednocześnie bardzo znormalizowane, sztywne zachowanie społeczne.
W "Spragnionych miłości" pasja, namiętność, uczucia zamkniętet zostają w gestach i ruchach w grze, baletowym tańcu, chińskiej operze. Jest jak herbata pita z filiżanek z przedniej porcelany zamiast w popękanej, brudnej szklance z mało przejrzystego szkła. Wyostrza zmysły, podkreśla i wzmacnia doświadczenia. Moc filmu właśnie wynika z owej gry jaką prowadzą bohaterowie przed sobą nawzajem, przed światem.

ocenił(a) film na 10
torne

Akurat odgrywane w Spragnionych scenki mogłabym spokojnie przenieść i do kina europejskiego i nie znaczyłyby mniej niż tamże. Mogę to przecież potraktować i chyba tak własnie to traktować należy, jako próbę oswojenia się z problemem, czy też próbę obejrzenia go z wielu stron, przynajmniej w tym kierunku podąża Chow i wręcz przypuszczam, że to jego pomysł: tego ciągłego odtwarzania różnych wariantów scen, tyle że widać jak pacjentka jedynie się pogrąża zamiast zderzyć się z własnymi emocjami, wieszać psy na mężu, a ona niestety stale go chroni, stale ma dla niego serce i słowo objaśnienia. Boli, jeszcze jak boli, ale kompletnie nie wie, jak ten ból dalej przetworzyć.

Chow też cierpi, ale jemu te domysły, te gierki wcale nie są potrzebne, nie zamierza też w nieskończoność sprawy roztrząsać jak jego piękna sąsiadka, w końcu decyduje się wręcz odejść miast borykać się z panią Destrukcją, gotową na nowo zawisnąć u szyi małżonka, gdy ten tylko przekroczy próg ;)

Nie wiem, czy dla mnie jest to dowód na udawanie, raczej na niemożność zderzenia się z własnymi emocjami, na brak odwagi, na ogólne zahukanie &c. :) Rzeczywiście napisałam o udawaniu, bo pani Chan nawet gdy jest już sobą a nie w roli żony Chowa, bądź odgrywa samą siebie w kolejnej ze scen mogących prowadzić do wyzwolenia, w ogóle nie mówi o sobie, o tym co czuje, czego po partnerze się spodziewa, choćby i po partnerze całkowicie abstrakcyjnym. Zwyczajnie nie widać, aby miała kontakt sama z sobą.

Kino dalekowschodnie? Proszę bardzo: Lalki Kitano. Konwencja teatralna? Owszem, ale emocje wcale nie są skryte. Jak i sam teatr przecież emocji wcale nie skrywa.
W Lalkach emocje są wyrażane aż nadto bezpośrednio, aż do utraty zmysłów, aż po ucieczkę sprzed ołtarza, aż po ostentacyjne (z obiadem!) oczekiwanie kochanka w miejscu publicznym, w przypadku trzecim mamy nawet bodaj do czynienia z samookaleczeniem aż!!! Jeżeli to nazywasz skryciem? Tam są istne fajerwerki, jak fajerwerkiem była chociażby Lulu. Chow też nie kryje się ze swoimi emocjami, wyraźnie mówi o swoich oczekiwaniach, jemu nie jest potrzebna żadna gra. Jest czy też mógłby być cudownie spontaniczny, tyle że żona pana Chan hamuje go swoim zamiłowaniem do maskowania się. Ona ma wzgląd nawet na włąścicielkę mieszkania! „Robiła mi wymówki” – przekazuje telefonicznie do Chow i w związku z tym (!) ogranicza kontakty pisarsko-muzyczne z Chow, tylko dlatego, że osoba wynajmująca jej pokój robiła jej wymówki, przecież to absurd, jakby sama nie wiedziała, czego pragnie, jakby było jej wszystko jedno, czy spędza czas w kuchni asystując jedynie namiętnikom gry w majhonga, czy też w sposób twórczy w towarzystwie Chow...

Lalki Kitano to tylko pozorne marionetki, właśnie wykonują ruchy aż nadto zdecydowane, do utraty życia włącznie.

ocenił(a) film na 7
Klitajmestra

Jeśli chodzi o dynamikę relacji męsko-damskich, to masz rację, "Spragnieni miłości" przypominają "2046" i można w obu mówić o szamotaniu. Jednak w poprzednim film Kar-Waia owo szamotanie się bohaterów ma postać tańca. To ciągłe przyciąganie się i odpychanie, gesty, które mówią "chcę", by zaraz rzec "dość". To jak oglądanie przez teleskop wzajemne wirowanie dwóch galaktyk, gdzie cały świat zostaje nagięty, owładnięty grawitacyjną siłą tego przyciągania, że w zasadzie ginie w tle. Wszystko jest tam spektaklem, każdy gest iskrzy od erotycznego napięcia. Pragnienia i obawy wirują w niekończącym się kalejdoskopie marzeń. Tymczasem "2046" przypomina taniec wisielca. Podrygiwanie, bezwładne i przypadkowe ruchy w przód i w tył, pogoń z straconym czasem, ucieczka przed sobą samy. Tutaj bohaterowie szamoczą się bez gracji, bez tajemnicy, wszystko wylewa się z nich, upływa, zostawiając szlam raz rozwianych miłosnych złudzeń. I film pokazuje to bardzo dobrze. Jednak właśnie owe parkosyzmy uczuć, owo nie do końca moim zdaniem dopracowanie niektórych scen sprawiło, że zachowałem do całości większy dystans. Oglądając "Spragnionych" czułem grawitacyjne przyciąganie miłości, tu odczuwał jedynie podmuchy.

ocenił(a) film na 10
torne

Ano rzeczywiście, w Spragnionych przybiera postać tańca, chyba odniesienia taneczne stale zresztą sa obecne u tego reżysera, jeśli nie dosłownie, to chociażby w samej muzyce do filmu, gdzie mamy multum bardzo tanecznych rytmów.

To "chcę" i "dość" i „uważaj, bo mogę ugryźć”, albo „jak zechcę, to cię wystawię za drzwi” jest obecne stale, stale, stale. „Nie gap się”, „nie dotykaj”, „czego chcesz”, „daj mi spokój”, „chcę być z tobą”, „czy wszystkie kobiety traktujesz zawsze tak samo”, „nie wyjdę”, „chcę być z tobą”, a nawet „nie musisz się ze mną żenić”, „zrobię wszystko, żebyś tylko ze mną został”.

A pani Chan nie mówi właściwie nic, pozostaje język ciała jakże wymowny. To co mówi, jest takie konwencjonalne, że aż wolałoby się, żeby zamilkła na zawsze i tylko sygnalizowała te swoje strzępki emocji ułamkami spojrzeń, zaciskających się dłoni, niespokojnym kląskaniem obcasów, zadumą tej przesmutnej i prześlicznej twarzy perlącej się od potu. Pewna senność jak wyjęta z marzenia, ciasne korytarze jak kosmiczne tunele, którymi można się przedostać na drugą stronę lustra, ale czy starczy odwagi, czy zagramy w „tylko udajmy, że to sen”.

2046: taniec wisielca? Hehe, ale kupuję. Czemu nie? Może być i wisielec, ja panią Chan i pana Chow porównałam do pary trupów. Więc obciachem by było wisielca od Ciebie nie kupić. Chow zagarnia, co mu pod rękę wpadnie, aczkolwiek w tym zagarnianiu wszystkiego mógłby trafić się i diament, pytanie, czy byłby w stanie go rozpoznać. A może i rozpoznał: ot chociażby Pajęczycę właśnie. Jeśli chodzi o ucieczkę przed samym sobą, czyż nie uciekał, próbując przebić się przez opór pani Chan?

Rzeczywiście w 2046 szamotanina pozbawiona jest, jak piszesz, gracji, tajemnicy. Spragnieni zasadzają się na wdzięku, półsennym marzeniu, niewysłowionym, a może i nieprzeczutym do końca pragnieniu, ale mówią w sumie dokładnie o tym samym, co 2046, o mijaniu siebie, o niespełnieniu. Bo spełnienia możemy poszukiwać przecież tylko w sobie, a nie poza nami.

ocenił(a) film na 10
Klitajmestra

Jeśli chodzi o ‘Spragnionych Miłości’ to rzeczywiście zgadzam się z tym, co napisał Torne o ‘galaktycznym tańcu przyciągania i odpychania’, w którym bohaterowie wirują w niekończącej się ekstazie niespełnienia, niewypowiedzianych obietnic i ukrytych pragnień.

Jednak choć ‘2046’ przepełnione jest o wiele większym chłodem i ‘szóstym stopniem oddalenia’, a ‘grawitacja’ bohaterów zdaje się rzeczywiście wyglądać jak ‘taniec wisielca’ ;), to jednak jest w nim również mocno zapadająca w pamięć operetta, gorąca rumba oraz nakładające się przyszłe, teraźniejsze i przeszłe wydarzenia zarówno z ‘In the mood for love’ jak i ‘Days of being wild’ tworząc jedyną w swoim rodzaju ‘miłosną odyseję’ o braku wzajemności oraz klimat, któremu trudno jest się oprzeć, nie mówiąc już o powieści, w której Chow zawarł swoje wspomnienia i marzenia.

‘W tym czasie pisałem powieść, którą nazwałem 2046. Pokazywała mężczyzn i kobiety szukających miłości…gotowych zaryzykować wszystko, aby dostać się do miejsca zwanego 2046. [ …] Uczyniłem ją, tak dziwaczną i erotyczną jak to tylko było możliwe, bez przekraczania granic dobrego smaku. Czytelnicy to lubią. Niektórym nie odpowiadała forma fantastyki naukowej. Ale wszystko, co dla mnie oznacza "2046"...to tylko numer pokoju hotelowego.’

ocenił(a) film na 7
Klitajmestra

Oczywiście, że mówi we wszystkich filmach niemal to samo. Całkowicie się z tobą w tym względzie zgadzam. Dlatego też przy ocenie jego filmów bardziej skupiam się na tym JAK on opowiada swoje historie niż CO opowiada.

Stąd też niżej cenię "Happy Together", gdzie zabrakło mi klaustrofobicznego klimatu Hong Kongu z Aniołów czy Ekspresu. Dlatego też wyżej cenię Spragnionych niż 2046. "2046" jest chłodny, przejmująco pesymistyczny, choć z promykiem nadziei. Zachowanie głównego bohatera przygnębia, a otaczające go kobiety, pełne własnych dramatów tylko pogłębiają poczucie przebywania w labiryncie emocji, z którego wydobyć się nie można. Owa obietnica raju, która napędza nas co dnia i codzienne doświadczenia udowadniające, że raju nie ma lub nie daja oczekiwanego spełnienia. Wszystko to udaje się Wongowi przekazać w filmie. Jednak właśnie w owym JAK zasadzają się moje rozczarowania. Nie odnalazłem w niej owej magii, mistycyzmu, owej tajemnicy życia, która zdajsie pulsować w każdym geście wykonywanym przez bohaterów "Spragnionych miłości".

ocenił(a) film na 10
torne

Ah, klaustrofobia Ci się marzy... od kliteczki do kliteczki ;)
A ja lubię otwarte przestrzenie, chociaż wcale w 2046 nie ma ich aż tak wiele, jednak cenię wszystkie krótkie sceny z hotelowego tarasu, jedną piękną w różanym ogrodzie... :-)

A to „Spragnieni” pesymistyczni nie są?
Zachowanie Chowa w „2046” jest jakie jest, mnie nie przygnębia, to tylko film przecież ;) Taka sobie ‘rekonstrukcja’.
To co piszesz o kobietach z „2046” odnosi się również do żony pana Chan ze „Spragnionych”.

Coż magia, magia, czyli jednak wyższość świąt bożego narodzenia (Spragnieni miłości) nad świętami wielkiej nocy (2046), aczkolwiek: to w 2046 wigilia BN przybiera rozmiary corocznej katastrofy dla wielu samotnych, nieutulonych serc...

użytkownik usunięty
Klitajmestra

Pozwolę sobie dołączyć się do rozważań, skoro tak światła trójca [sic!] już zabrała głos.
Mnie "2046" z filmów Kar - Waia podoba się najmniej, wszystko już "gdzieś" było, mało zaskoczeń. Nie mówię o konkretnej anegdocie, scenie, postaci, ale o pewnej maszynerii wrażeń. A ciągłe mówienie o sekrecie, drzewie i dziurze pachnie niebezpieczną pretensjonalnością.
Miałem wrażenie, że Kar - Wai chce opowiedzieć to samo, co w "Inda mood", ale w sposób maksymalnie inny. Wystarczy popatrzeć na scenę kroczenia jednej z bohaterek: jawne zapożyczenie z poprzedniego filmu, choć zupelnie inne kolory (zgniłe???) oraz brak tła dźwiękowego. Nie wspomnę, że matamorfoza bohatera zaskakuje ...
To chyba ilustracja teorii różnicy i powórzeń, że tak naprawdę nawet powtórka nosi sobie znamiona oryginalności, bo ' nic dwa razy się nie zdarza', powatarzając banalnie niebanalny wiersz.
Klaustrofobiczne są chyba wszystkie filmy pana Wonga, bo tam nie ma różnic pomiędzy zewnętrzem a wenętrzem, jakby wszystkie przestrzeni przenikały się i atakowały.
A dla mnie "Upadłe anioły" i tak są bezkonkurencyjne ...

ocenił(a) film na 10

2 godziny później

Jak widzę seans był jak najbardziej udany ;)

Choć z wszystkich filmów Kar-Waia, za ten jedyny uważam ‘Spragnionych’, to jednak dla mnie ‘2046’ ma w sobie magnetyzm, który potrafi do siebie przyciągnąć nie mniej niż wszystkie pozostałe jego obrazy.

Według mnie jest wspaniałym dopełnieniem i jednocześnie zamknięciem wątków opowiadanych w ‘Days of being wild’ oraz w ‘In the mood for love’, w którym Kar-Wai, mimo zauważalnych, wspomnianych przez Ciebie licznych nawiązań i powtórzeń, po raz pierwszy nieoczekiwanie pokusił się o ukazanie ‘nowego wspaniałego świata’ - świata przyszłości.

Myślę, że wplecenie w fabułę futuryzmu przeplatanego wydarzeniami przeszłymi i obecnymi, należy do najlepszych scen w całym filmie, w którym jednak i tak najważniejszą rolę odgrywają podpowierzchniowe, choć odległe od siebie biegunowo uczucia bohaterów, w tym tylko pozornie beztroskiego i traktującego kobiety niczym androidy, Chowa.

Mimo, że są ukazane o wiele dosłowniej i przepełnia je o wiele większy, choć jak dla mnie w pełni uzasadniony, chłód, to jednak jest w tej historii siła pędzącego do ‘2046 ‘mystery train’, w której można się zachwycić choćby samymi poszczególnymi scenami, mogąc odczytać ją na niezliczoną ilość sposobów.

Chow: Pomyślałem, że jest przeszłość byłą jak jej ręka, skrywana zawsze za czarną rękawiczką. Tajemnica, której nie potrafiłem odgadnąć.

ocenił(a) film na 7
cherry

Dla mnie owo ukazanie świata jednak jest właśnie największym rozczarowaniem. Z tego prostego powodu, że jest tego za mało. To, co widzimy już w pierwszych minutach jest właściwie wszystkim, co prezentuje Nam Wai odnośnie całego tego futuryzm. Gdy czytałem doniesienia o kręceniu '2046' i jego futurystycznej oprawie, po zobaczeniu pierwszych kadrów, wreszcie po zachęcającym trailerze spodziewałem się iście sugestywnej wizji przyszłości, któa przesiąknęłaby całość. Tymczasem to jedynie dodatek i moim zdaniem zbyt mały krok reżyser ku moim (czy tylko moim zdaniem?). Jak na tak długi okres pracy, jak na tak rozbudzone nadzieje to dla mnie zbyt mało.

'2046' jest więc filmem niespełnionym, nieoddziaływującym tak, jakbym tego pragnął, tak jak czyniły 'Upadłe anioły' i 'Spragnieni miłości'. One w całość były 'moje', 'dla mnie' i 'pode mnie'. Przy nowym obrazie napawam się fragmentami, cytatami, momentami, ścieżką dźwiękową, prezencją postaci, ale to są jednak tylko cząstki przeżyć... Być może są one nawe wspomnienia poprzednich jego filmów.

Nie czepiam się wszlekich 'powtórzeń'... Pasują one do stylistyki filmu, któy - co będę utrzymywał - potrzebuje innego montażu. Powtórzenia zaś są pradoksalnie siłą filmu - zwielokrotniają jego intensywność, sens historii...

ocenił(a) film na 10
The_Perfect_Drug

Rzeczywiście samego futuryzmu jest w filmie niewiele, jednak dla mnie jest tak naprawdę tylko jednym z jego elementów, który współgra z wydarzeniami przeszłymi i teraźniejszymi, w formie wizualnego obrazu z powieści Chowa. I choć jest tylko subtelnie, a miejscami nawet tylko symbolicznie zarysowany, to jednak na tyle tajemniczo i oryginalnie, aby zapaść w pamięć, bo motyw z pociągiem czy też androidem o opóźnionej reakcji uważam za jedne z najlepszych wątków w całym ‘2046’.

Początkowo podobnie myślałam, że reżyser cały obraz ograniczy tylko i wyłącznie do przyszłości, na co w sumie liczyłam i czego oczekiwałam najbardziej, to jednak po obejrzeniu całego filmu myślę, że decyzja o kilku płaszczyznach czasowych jeszcze bardziej go wzbogaciła i uatrakcyjniła, podobnie jak wszystkie powtórzenia i nawiązania.

Zresztą i tak najwięcej uwagi poświęca Kar-Wai swoim bohaterom i to ich uczucia ogrywają w filmie kluczową rolę, spychając wszystkie inne wątki na dalszy plan, co z drugiej strony nie znaczy jednak, że nie są przez niego odpowiednio i z wyczuciem eksponowane & wręcz mogą niekiedy w zaskakujący sposób funkcjonować samodzielnie.

Choć oczywiście te poszczególne wątki i sceny, na które składają się wspomniane przez Ciebie elementy, jako całość mogą już nie robić tak dużego wrażenia, tak silnie oddziaływać czy wręcz sprawiać wrażenia nieukończonych, to jednak dla mnie mimo całej swojej ‘popękanej’ struktury, ‘2046’ ma w sobie tego rodzaju nastrój, któremu trudno jest nie ulec i tak po prostu nie poddać się całej opowiedzianej na ekranie smutnej mimo wszystko historii.

Chociaż ‘In the mood for love’, ‘Fallen angels’, ‘Chungking Express’ czy też ‘Happy together’ uważam za najlepsze filmy Kar-Waia, to jednak tych najbliższych i najbardziej moich jest klika wątków ukazanych właśnie w ‘2046’, z którymi osobiście w pełni się identyfikuję i być może dlatego tak silnie film do mnie przemawia. Oprócz tego, szczerze mówiąc to sama bym z wielką chęcią w taką podróż po odzyskanie niektórych wspomnień wyruszyła i to niejedną ;)

ocenił(a) film na 7
cherry

Możliwe, że jest jednym z elementów. Nawet w takiej postaci, w jakiej oglądaliśmy '2046' jest nim na pewno. Tyle, że oczekiwałem czegoś odważniejszego. Wpierw byłem nieco zaskoczony faktem, że Wai kręci S/f, nawet, gdy był to wciąż malodramat, to jednak spodziewałem się nowej dla niego stylistyki. Nowej jakości. Bardzo mi się podoba ta ze 'Spragnionych...'. Także i przy '2046' grymasić nie mogę, bo jest to prawie to samo. Oczekiwałem czegoś innego... Świeżego.

Bardziej mi się ten podoba momentami... Jako całość wciąż odczuwam niedosyt, brak satysfakcji, cięzko mi go ocenić... Odnośnie tego kalsyfikowania, to... jest faktycznie poniżej 'Upadłych aniołów' i 'Spragnionych... ' - Z tego porstego powodu, że ogladając tamte miałem uczucia obcowania z czymś unikalnym jedynym w swoim rodzaju oraz, ze wszytskie elementy do siebie pasują, że nic bym nie zmienił. Czysta forma, czytsa treść, duże pole do refleksji, sporo rzeczy, któymi można się zachwycać, odnajdywac nowe, oglądac ponownie... Przy '2046' tak się nie działo. Nie było tego wszytskiego, choć bardzo chciałem, aby był to film wyjątkowy.

ocenił(a) film na 10
The_Perfect_Drug

Po obejrzeniu tak niedopowiedzianej, niebanalnej i niekonwencjonalnie ukazanej historii jak w ‘Spragnionych miłości’ trudno wręcz było sobie wyobrazić, aby ‘2046’ mogło być bardziej świeże, oryginalne i wyjątkowe.

Oczywiście wszystko i tak pozostaje kwestią subiektywnego odbioru, ale myślę, że ‘2046’ jest po prostu inne, a nawet alternatywne, co działa zarówno na jego korzyść i niekorzyść. Jednak cokolwiek by o nim nie napisać, z całą pewnością na długo pozostaje w pamięci.

Nie wiem do końca, o jakiego rodzaju odwagę konkretnie Ci chodzi, ale dla mnie akurat jej było zdecydowanie pod dostatkiem;)

ocenił(a) film na 7
cherry

Właśnie zacząłem oglądać 'Final cut'. Może właśnie taki temat, jaki przentuje ten film byłby dobry dla Wai'a. Bardzo lubię jego 'gry pozorów' i to, że w sposób ciekawy, ukazuje miłość i jej brak, ale... Trzeba czasem cofnąć się, aby zrobić stanowczy krok naprzód. Wydaje mi się, że jemu żal było i w efekcie jego kroczek był neizwykle skromyn, a sam film nie wyszedł zły, ale taki zachowawczy... Oby kolejny przyszedł szybciej i nie był kręcony 2 lata... Zresztą Leung żartował, ze gdyby nie jego inne plany, to wciąż musiałby kręcić kolejne zdjęcia, dokrętki, uzupełnienia, zmiany... Brak normalnego scenariusza przy poprzednich obrazach przyniósł efekt, tutaj troszkę nie wyszło...



ocenił(a) film na 10
The_Perfect_Drug

Zgodzę się z Tobą, że w filmie można dostrzec efekt nieustannych, wielokrotnych, zamierzonych lub też nie, zmian wprowadzonych przez Kar-Waia, a nawet rozdźwięk między poszczególnymi ujęciami, choćby na przykładzie samych scen, które częściowo mogą równie dobrze funkcjonować nawet w oderwaniu od całości. Myślę jednak, że w tym tkwi właśnie cały urok ‘2046’, w jego lekko ‘poszarpanej’, niejednostajnej konstrukcji, szczególnie przypominającej w tym względzie postać samego Chowa, która jednak abstrahując od kwestii czysto technicznych, jest w stanie tak po prostu oddziaływać na emocje. Być może ‘zadziała’ ‘wersja reżyserska’ i w o wiele większym stopniu Cię do filmu przekona. Mnie jak najbardziej przekonuje w postaci takiej, jaką ją obejrzałam i to nie raz.

ocenił(a) film na 10

Dziura w drzewie rzeczywiście irytująca ;)
Ale taka (przynajmniej dla mnie) była już i w „Spragnionych”.
Jest w małosekretnym sekrecie (bo jaki to sekret, z którego istnieniem się obnoszę) też ekshibicjonistyczne samoumartwianie się.
Ale dziurę wyciął ładną, pięknie skontrastowaną z zapisanymi szybami.

Chociaż 2046 czerpie z poprzednich filmów, sam w sobie jest filmem odrębnym i pomimo bezpośrednich nawiązań do Dzikości młodości czy Spragnionych miłości funkcjonuje samodzielnie, i wyda się filmem świeżym i perfekcyjnym osobom, które poprzednich obrazów jeszcze nie widziały. Muzyka ekskluzywna, perfekcyjnie dobrana do poszczególnych scen.

A te 10-dolarówki, którymi Chow opłaca rachunek, podglądany przez Bai... Dla mnie jedna z mocniejszych scen filmu.

Powtórzenia są, tak jak powtórzenia nieznośnie się multiplikują we wszelkich relacjach miedzyludzkich świata tego. Zawsze te same bolesne pytania. Pod każdą szerokością geograficzną: to samo, to samo, to samo. Jak i wzajemne wyrządzanie sobie tych samych drobnych przykrości z bolesnym grymasem na wyszczerzonej pozornie twarzy. Bolesne pytania i nie mniej bolesne bezpardonowe odmowy. O afirmacji życia mówimy jedynie w zakłamaniu. Prawdą, którą uwypukla Kar-wai, jest przede wszystkim negacja życia. Chętnie mu przyklasnę, bo jest to najczystsza prawda o człowieku. Łatwiejsze wydaje się nam MIZERNE NIE niż WIELKIE TAK.

Upadłe anioły czy Happy together w niczym nie ustępują Spragnionym czy 2046. Są inne. Ledwie tyle.

Klitajmestra

mam trochę inny pogląd na "najczystszą prawdę o człowieku" ale i tak cudnie się czyta, to co piszesz o tym filmie. kolejna przyjemność, po pierwszej - tej w kinie :-) 2046 jest krokiem dalej po poprzednich filmach, więc oczywiście jest "nie taki" jak Spragnieni itd.
Co on teraz może nakręcić? Jakaś zmiana stylu, zupełnie inna beczka? Są takie chwile, kiedy człowiek liczy po cichu, żeby rezyser już przestał kręcić, ale geniusze lubią przebijać kolejne sufity.

ocenił(a) film na 10
kriek

Nie powiem, zebym Spragnionych nie obejrzala wiele razy, ale na plytce i bardziej po to, zeby "dojrzec" to, co w filmie nie jest pokazane. Sam pseudo-związek mnie osobiście strasznie męczy, taka duchota w nim, taka ciężkość, takie w ogóle niespełnienie, nie tylko w miłości.
Natomiast 2046 to jest film (dla mnie) do wielokrotnego, żeby nie powiedzieć: wiecznego, uprzyjemniania sobie wolnych wieczorów, jest piękny pomimo niepiękności tego akurat etapu życia bohatera, chociaż z urokliwymi elementami; jest poważny pomimo "niepowagi" Chowa; jest lżejszego kalibru niż wszystkie inne filmy Kar-waia, a jednak z ważkimi elementami tragicznych w sumie życiowych wiraży. Mnie taka mieszanka odpowiada bardzo. Pozwala mi rozkoszować się tym filmem na wiele sposobów. Ponadto pewnej staroświeckośći bohaterów (lata 60-te: któż z Was ich zaznał?;)) za przeciwwagę służy arcynowoczesny środek lokomocji z arcyfuturystyczną obsługą. Za to z tymi samymi lecz jakże odmienionymi gębami...
Ja tam po cichu niczego sobie nie wyobrażam ;)
Czekam na następne filmy rozkosznie taplając się w grzęzawisku 2046 :-)

Klitajmestra

cóż, pozostaje nadzieja, że dopóki nie wydadzą tego na płycie będziesz wielokrotnie (wiecznie?) przychodziła do kina zaczerpnąć z 2046 i natknę sie wtedy na ciebie: żeby w chwilę po ostatnich napisach powtórzyć i prze-powiedzieć sobie te wszystkie olśniewajace mgnienia i cudne dłużyzny, które nie pozwalają poczuć przesytu. Oby to tylko grali dlugo, chocby w Muranowie

ocenił(a) film na 10
kriek

Jak to: choćby...
Muranów to najbardziej klimatyczne kino w Warszawie.
Czyżbym jakieś przeoczyła? ;)

Klitajmestra

najbardziej, najbardziej, niczego nie przeoczyłaś :-) to 'choćby' miało taki sens, że Muranów będzie to grał najdłużej, bo to ich tytuł.
a swoją drogą, to zależy jaki do czego klimat. W pewne wieczory lubię się znaleźć na przykład w kinie Paradiso. I w ogóle takie małe salki na uboczu wartkiego nurtu zdarzeń, gdzie się dorzyna stare tytuły...

użytkownik usunięty
kriek

W takim razie proponuje Cinema1 na Starówce ;)

ale może nie w tym tygodniu, grają Trzeciego na przemian z Weselem ;-)

ocenił(a) film na 7
torne

Przegapiłem wcześniej ten wpis, a już wiele zostało powiedziane. Chyba więc zrezygnuję z zagłębiania się w świat '2046'. Napiszę tylko, że podzielam zdanie Torne'a, ale... liczę na inny montaż i wersję reżyserską;) Według mnie tak długo pracując nad swym dziełem Wai przeoczył moment, w którym powienien po prostu przestać i spojrzeć obiektywnie na materiał, który ma przed sobą... Spodziewałem się wiele po tym filmie, ale tez kolejne przesunięcia premiery, różne wersje wypływające na nieoficjalnych dvd wzmagały niepokój. W związku z tym miniony rok należał do 'rekonstrukcji', choc obejrzałem ją dopiero w tym miesiącu. Żałuję, że nie przyśpieszyłem projekcji;)

The_Perfect_Drug

ludzie! piszcie jak ludzie!;) pelno tu jakichs powaznych wypowiedzi na 10 stron!:)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones