PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=97088}

21 gramów

21 Grams
7,6 146 563
oceny
7,6 10 1 146563
6,8 28
ocen krytyków
21 gramów
powrót do forum filmu 21 gramów

skrawki życia

ocenił(a) film na 6

Inarritu śni o życiu. I nie jest to sen przyjemny. Życie jest tutaj jednym wielkim pasmem porażek. Świat z jednej strony ostry, niemalże namacalny, a jednocześnie prawie zupełnie pozbawiony żywych, nasyconych barw. To świat iluzji, pragnień i obsesji. W tym śnie na życie składają się rozpacz, samotność, desperacka próba stania się kimś lepszym, negacja własnej wartości, bezradność, niemożność komunikacji, rozdarcie i całkowita rezygnacja. A wszystko to ostre, boleśnie wyraziste, zanieczyszczające dusze i życie, niszczące ludzi i wszystko wokół.
Inarritu śni sen wariata, w którym wszystko jest możliwe, a jednak nie dzieje się w nim nic, co zdarzyć się powinno. Zamiast tego ludzi spotykają nieszczęścia tak wielkie, że chwile radości giną gdzieś w mrokach zapomnienia.
"21 gramów" to przypowieść o życiu i śmierci osnuta wokół tragedii, jakie codziennie zdarzają się w setkach miejsc na całym świecie. Tak banalnej w rzeczy samej tragedii, że coraz rzadziej już trafiającej do głównego wydania wiadomości. Inarritu próbuje wkraść się w życie osób, które taką tragedią zostały dotknięte. Próbuje dowiedzieć się kim są i jak sobie radzą. Stąd kamera nie jest anonimowym oknem na świat, lecz czymś bardzo realnym, osobowym, poruszającym się wraz z bohaterami, przysiadającym przy stoliku obok i z niesłabnącą zachłannością wpatrującym się w twarze pełne bólu.
Jak w przypadku "Amores perros" obserwujemy kilka przeplatających się, pozornie nie związanych ze sobą historii. Jednak tym razem reżyser postanowił opowieść jeszcze bardziej skomplikować. Cała historia została pocięta na drobne kawałeczki, a potem pozszywana bez zwracania uwagi na chronologię zdarzeń. Inarritu zebrał skrawki życia i pozszywał je według własnego, nieco schizofrenicznego planu. Ma to kilka zalet. Pozwala skupić się na epizodach, przyjrzeć się bliżej konkretnym emocjom, konkretnym reakcjom. Umożliwia to także odwrócenie uwagi od banału, jakim w istocie jest ten film. Takich historii było już na pęczki i choć Inarritu stara się jak może, by wydobyć z niej jakąś poezję, jakąś nową wartość, grzęźnie jedynie w pseudofilozoficznych rozważaniach typu: "Ile waży 21 gramów?".
Gra aktorska budzi u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony Benicio Del Toro, Naomi Watts czy Sean Penn mają chwile bliskie geniuszu. Z drugiej strony często miałem wrażenie, że bohaterowie grają, że są świadomi kamery, widzów, że to wszystko jest tylko na pokaz, wiwisekcją teatralną, a nie dramatem, który, czy tego chcą czy nie, muszą przeżyć.
Nowy film Inarritu rozczarowuje. Być może miałem zbyt wielkie oczekiwania. Być może. Nie ulega jednak wątpliwości, że po wyjściu dominującym uczuciem była u mnie irytacja. Bo choć formalnie film jest dobry, reżyser nie sprzedał mi swojej opowieści.

torne

Ładnie powiedziane: „Inárritu śni o życiu.”

O życiu, jakiego nie chcemy, ale którym przeważnie jednak w swej małości na co dzień żyjemy. Wielka to szkoda. Wiele się np. mówi o sztuce „miłości” zbyt mało natomiast o sztuce „życia”.

Stąd ta nieporadność radzenia sobie z czymkolwiek, a co dopiero z zetknięciem ze śmiercią, szczególnie gdy dotyka nas na samym styku.

Śmierć być może rzeczywiście coraz bardziej, coraz dotkliwej, jest banalizowana, jednak żadna śmierć banalna mimo to nie jest. Wokół każdej śmierci można wysnuć wielki dramat. Czy warto? Zawsze warto.

Zetknięcie ze śmiercią wyzwala (wreszcie!) te najbardziej zasadnicze pytania, jakie może sobie postawić człowiek – pewnie warto je sobie stawiać bez czekania na taką zabójczą „okazję” – wtedy można by też uniknąć tych tragedii rodem z czasów antycznych.

Niestety nie znam "Amores perros" ale w takim razie na pewno postaram się zapoznać. Dla mnie złożenie skrawków życia w przypadkową dość układankę też było ciut irytujące. Chociaż być może właśnie ta przypadkowość połączenia scen miała w zamyśle Inárritu podkreślać przypadkowość wydarzeń życia w ogóle.


ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

A mnie taki właśnie pozornie tylko niepoukładany i poszarpany sposób połączenia różnych wątków w jedną układankę i ich wzajemnego przeplatania najbardziej się w całym filmie spodobał, dodając mu odrobinę niejednoznaczności i umożliwiając wielość interpretacji. Dodatkowo pozwolił również skupić się na szczegółach takich jak gołębie czy też czerwone sznurówki, które w innych okolicznościach prawdopodobnie zupełnie by nam umknęły. A dzięki takim właśnie tylko pozornie hochsztaplerskim zabiegom reżysera mamy niepowtarzalną możliwość delektowania się tymi ulotnymi i jakże ważnymi detalami i układania ich po swojemu we własnej wyobraźni, samemu doszukując się ich rozwiązania i ostatecznego filmowego kształtu.

To właśnie jest ta nieuchwytność i niejednoznaczność cechująca ’21 gramów’, które całkowicie wciąga nas w opowiadane na ekranie, o zdecydowanie podwyższonej temperaturze, wydarzenia które ani w jednej sekundzie filmu absolutnie nie powodując znużenia, wręcz przeciwnie zdecydowanie chęć do dalszego intensywnego zagłębienia się w świat bohaterów, przeżywania wraz z nimi zarówno chwil pełnych szczęścia, jak i nacechowanych ogromnym cierpieniem, z którym każdy podjął próbę walki.

Podobne wątki obecne są również w ‘Amores Perros’, jednak przedstawione w zupełnie inny sposób, jednak z równą siłą opowiadające o przypadku, mijaniu się na ścieżkach życia, utracie, winie i odkupieniu. Ale to przecież mimo wyraźnych podobieństw zupełnie inny film, do którego obejrzenia jak najgoręcej pragnę Cię zachęcić...

ocenił(a) film na 6
cherry

To pomieszanie wątków i czasów rzeczywiście zdaje się proawdzić do niejdnoznaczności i wielości interpretacji... jednak tylko do momentu, w którym poszczególne elemnety poukładają się w głowie. Od tej chwili staje się to tylko zabiegiem formalnym, za którym niewiele się kryje. Historia nagle staje się jednoznaczna, choć wciąż daje możliwości do interpetacji i to bez konieczności zaburzania czasu.

ocenił(a) film na 9
torne

Według mnie wszystkie zabiegi formalne, które zastosował Inárritu w ’21 Gramach’ zdecydowanie służyły urozmaiceniu i wzbogaceniu fabuły, nadaniu jej z jednej strony nieco mrocznego, a nawet drapieżnego rysu, z drugiej natomiast niezbędnego dla widza kluczenia, a także umożliwiły podążanie za poczynaniami bohaterów i we własnych umysłach dopasowanie tych ‘skrawków życia’, z jakich złożone były wszystkie dziejące się z ich udziałem wydarzenia, tylko pozornie ze sobą całkowicie wymieszane i nieposkładane.

Bo za tymi wszystkimi pociętymi na kawałki częściami filmu kryje się o wiele więcej. Przede wszystkim nadają tak naprawdę cały sens rozgrywającym się na ekranie sytuacjom, tłumaczą czasem irracjonalne postępowanie bohaterów i pozwalają łączyć przeszłość z teraźniejszością w mozaikowy, niestandardowy i zdecydowanie niebanalny sposób. Czy jednak tak się dzieje tylko i wyłącznie do momentu poskładania tej układanki w jedną całość? Czy film przez co traci całą siłę swojego oddziaływania? Dla mnie zdecydowanie nie, a nawet w dużej części zyskuje, gdyż pozwala skupić się na wzajemnych relacjach całej trójki, intensywności łączących ich uczuć będących ich takimi właśnie pourywanymi ‘okruchami pamieci’ oraz wszystkim ich gestom, ruchom i wypowiedzianym słowom, na które w przypadku klasycznej narracji nie zwróciłabym być może uwagi. A tak miałam niepowtarzalną okazję bliżej wniknąć i niemal stać się częścią świata bohaterów, który choć często wyglądał ‘inaczej niż w raju’, to jednak pomimo wszystko warty był ponownego przez nich odkrywania i przeżywania, zwłaszcza w obliczu nieuchronności śmierci...

Paul: ‘Nie wiem już jak to się wszystko zaczęło ani kiedy się skończy…Podobno każdy traci 21 gramów…Kto będzie następny?’

ocenił(a) film na 6
cherry

No cóż.
Trudno mi się zgodzić z twoją opinią.
Lubię eksperyment. Nawet jeśli nie służą niczemu poza sprawdzeniem, czy tak się da i co z tego wyjdzie. Jednak Innaritu wyraźnie sugeruje, że jego czasowy eksperyment ma służyć czemuś głębszemu, poznaniu jakiejś głębszej tajemnicy. I owszem, na początku filmu chyba większość widzów się na to łapie - ja również. Potem jednak, kiedy historia nabiera kształtów, eksperyment przechodzi w banał. A forma staje się tylko sposobem na odwrócenie uwagi. Mojej nie odwrócił, twoją najwyraźniej tak. I może ty masz więcej szczęścia. Czasami widzieć mniej to cieszyć się bardziej. Niestety na mnie "21 gramów" mimo wszystkich plusów nie robi aż takiego wrażenia.

ocenił(a) film na 9
torne

Jeśli chodzi o ‘poznanie głębszej tajemnicy’, której według Ciebie reżyser w swoim filmie nam nie objawił, to moim zdaniem jeszcze bardziej działa to na jego korzyść. Bo siła opowiadanej na ekranie poskręcanej historii tkwi właśnie w niedopowiedzeniu i w stawianiu pytań, na które my sami musimy szukać odpowiedzi, choćby nawet były nieosiągalne.

Inárritu poprzez swój niekonwencjonalnie opowiedziany film, ważący z całą pewnością więcej niż ’21 gramów’, pozwala na rozsupłanie tej historii w indywidualny sposób, czasami tylko podsuwając pewne tropy, jednocześnie umożliwiając nam poukładanie we własnym umyśle wszystkich wniosków i interpretacji, które się nam po jego obejrzeniu nasuwają. A to, że każdy inaczej je odbierze, zachwycając się lub też odczuwając rozczarowanie całym filmem, z całą pewnością świadczy o jego wysokiej wartości i silnym oddziaływaniu, których Ty niestety nie odczułeś. Szkoda, bo to co najważniejsze w filmie zostało ukryte ‘między słowami’, w co warto jest się wsłuchać. A moja uwaga była całkowicie skupiona na rozgrywających się na ekranie wydarzeniach, aby nic mi nie umknęło i aby jak najwięcej w filmie dostrzec, jednocześnie będąc wyczulona na wszelkie fałszywe tony, których według mnie po prostu w nim nie było.

cherry

Nie jestem przekonany, czy ten film jest tak ciężki gatunkowo, jak mu to przypisujesz.
Powiedzmy sobie szczerze, film niczym nie zaskakuje. Pomijając fakt, że rowój wydarzeń jest mniej więcej od połowy przewidywalny (czy raczej dosłownie pokazany), każdy kto kocha kino widział podobne zabiegi i poruszane problemy nie raz.
Zaburzona chronologia? Tarantino, Nolan (memetno) to pierwsze co przychodzi do głowy
Na ile sami kształtujemy swój los, na ile jest on dziełem przypadku? Temat sam w sobie fascynujący, natychmiast kłania sie Kieślowski
Ślepa wiara wystawiona na ciężką próbę? Utrata bliskich?...
Moim manipulownie chronologią w tym filmie ma jeden niecny cel: danie widzowi emocjonalnego kopa porzez szokujące zestawienie scen sielanki i żałoby. Co i rusz widzimy to imprezkę u Jacka, to rozbrykane dzieci - w sąsiedztwie jatek i stypy. To tani chwyt i obawiam się ze uporządkowanie czasowe filmu obnażyło by straszliwą wtórność scenariusza.
Fałszywe tony? Żenowało mnie sposób, w jaki pokazany jest "wątpiący" Jack: już nie śpiewa na cześć Pana w chórze, już wypala sobie tatuaż (ach ta gorycz opuszczenia przez Boga)
Moze to problem mojego intelektu, ale nadal nie rozumiem, o czym jest ten film - postępowanie bohaterów jest doskonale niekonsekwetne, czego najbardziej jaskrawym przykładem jest Jack - istna sinusoida emocjonalna. Christy? od obojętności do żądzy zemsty (pod wpływem miłości?!) Paul? czemu do siebie strzela? Motywy są dla mnie zupełnie nieczytelne...ale oczywiscie nie muszą być :-)
Tym nie mniej oddaje filmowi co mu należne i co mnie usatysfakcjonuje w najgorszym gniocie: aktorzy grają koncertowo, a jak Nomi Watts została okradziona z oskara jest dla mnie niepojęte

ocenił(a) film na 9
Olo_16

Przychylam się do Twojej opinii, że brak jest w filmie elementów zaskoczenia, lecz równocześnie uważam, że nie to jest w nim najważniejsze. O wiele bardziej liczy się w ’21 gramach’ motyw ukazania przemijalności, ulotności życia poprzez wszystkie retrospekcje i pocięte części życia bohaterów, złożonego ze strzępów zdarzeń i wspomnień, które doprowadziły do ich określonych zachowań i reakcji.

Natomiast w takich filmach jak ‘Pulp Fiction’ czy ‘Memento’ zburzenie chronologii wydarzeń miało zupełnie inny cel. Przede wszystkim dogłębne wniknięcie w umysł głównego bohatera i pokazanie stanu pamięci krótkotrwałej w jakiej pogrążony był Leonard Shelby w filmie Nolana, czy też zrozumienia motywów postępowania bohaterów oraz zastosowania elementu zaskoczenia i czarnego humoru, z których słynie Tarantino. Chociaż skojarzenia z Kieślowskim według mnie jak najbardziej trafne, przede wszystkim podobny motyw wypadku samochodowego i jego oddziaływania na Christinę bohaterkę filmu Inárritu oraz na Julie w ‘Niebieskim’, w tym również pływanie w basenie jako próba odreagowania przeżytej tragedii. A wpływ losu/przeznaczenia/przypadku na nasze życie jest częstym tematem wielu innych filmów np. ‘Biegnij Lola Biegnij’ czy też ‘Amores Perros’.

Jeśli chodzi o Jacka to według mnie jest bohaterem najbardziej przerysowanym w filmie, niemal groteskowym, a jego zachowania celowo są pełne sprzeczności i jak to świetnie ująłeś ‘sinusoidy emocjonalnej’. Z całą pewnością błądzi, zachłystuje się wiarą jak powietrzem by potem równie gwałtownie ją odrzucić. Przepełniony rozgoryczeniem i zwątpieniem, pogrąża się jeszcze bardziej, równocześnie odczuwając strach przed karą oraz ogromne poczucie winy bez możliwości odkupienia. Dlatego właśnie już nie widzi sensu dalszego życia, wszystko w co tak zagorzale wierzył nie przynosi mu ukojenia, wręcz przeciwnie odczuwa ogromny gniew na cały świat i przede wszystkim na Boga, który według niego całkowicie się od niego odwrócił. Jednak pomimo błądzenia i dziwnych, nieokiełzanych zachowań zdecydowanie nie jest postacią złą, po prostu zagubił się we wszystkich swoich urojeniach, coraz mocniej użalając się nad swoim życiem, nie potrafiąc już dostrzec nikogo poza sobą. Czyż jednak jego postępowanie nie jest głęboko ludzkie? Czy właśnie w podobny sposób nie odcinamy się od wszystkich swoich bliskich, a często zaczynamy postępować w dziwny sposób pogrążać się w całkowitej desperacji? Myślę, że reżyser wprowadził postać Jacka celowo aby podkreślić, że jego skrajne zachowania obrazują niejednokrotnie również i nasze błądzenie, gniew, bezsilność i poczucie całkowitej rozpaczy oraz odkrywają wszystkie nasze niedoskonałości.

Co do niejasnych Twoim zdaniem motywów postępowania poszczególnych postaci to uważam, że każdy z nich na swój sposób starał się odnaleźć w tym trudnym położeniu i po swojemu szukać często nieosiągalnej odpowiedzi dlaczego, często pogrążając się w depresji i nie widząc już dla siebie ratunku. Tak jak Paul, który wydawał się z nich wszystkich najsilniejszy i najbardziej motywujący innych do wykorzystania jeszcze jednej szansy, sam też przeżywa chwile całkowitego zwątpienia i bezradności, czując że nie ma już w sobie więcej siły aby walczyć i wygrać walkę ze swoim życiem. Czy mu się uda, podobnie jak Jackowi i Christinie pozostaje w mocy naszej wyobraźni i własnego dopowiedzenia sobie ich losów.

Jednak to, co najbardziej przemawia do mnie w ’21 gramach’, to że reżyser pozostawił w nim miejsce na ‘ulotną nadzieję’, że pomimo wszelkich przeciwności uda im się w końcu wybrnąć z pułapki jaką zastawił na nich los, że otrzymując drugą szansę nie zmarnują jej, lecz podejmą walkę ze śmiercią, życiem, a przede wszystkim ze sobą...

cherry

Podobnie jak Torne, mnie również wyjasnienie znaczenia tytulu wydawalo sie moze nie tyle pseudofilozoficznym rozwazaniem, co efektownym bajdurzeniem o ludzkiej duszy, troche na siłę podczepionym pod film

Obejrzalem uważnie film jeszcze raz - jest tam pod koniec scena, a raczej sekwencja scen pokazanych w którch bohaterowie (Jack i Christy) pokazani są na chwilę przed i już po tragicznych zajściach. W tle słyszymy głos konającego Paula - metaforyczne nawiązanie do tytułu "how much do we lose?" i "how much is gained?". Rozwodzę się nad tym, bo abstrahując od naszych własnych refleksji jest to klucz do zrozumienia intencji autorów filmu - w jaki sposób śmierć odmieniła losy bohaterów. Chciało by się użyć frazesu "na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam".

Problem w tym że zawsze czuje sie nieswojo snując takie rozważania nie majac de facto pojecia co naprawde przeżywa czlowiek i do jakich zachowań jest zdolny w obliczu takiej tragedii. W tym sensie rozwój wydarzen proponowany przez Inarritu jest dla mmnie równie uprawniony jak każdy inny - i dlatego film (w sensie swojej wymowy) pozostawia mnie obojetnym. Chociaż bardzo imponuje mi wyczucie autorów, którzy nie stawiają kropki nad "i", pozostawiając większość wątków bez jednoznaczych rozstrzygnięć

Zmnieniłem natomiast zdanie co do zasadności przedstwiania wydarzeń w "przypadkowej" kolejności - taka opinia już tu chyba padła i zdecydowanie się do niej przychylam. Dzięki temu zabiegowi każda scena żyje swoim życiem, jest (przez większość czasu) pozbawiona balastu kontekstu przez co cały jej ciężar spoczywa na - powtórzę banał - rewelacyjnej grze aktorów.

Jeśli ktoś będzie miał okazje jeszcze raz ogłądać film, polecam uwadze scenę, w krórej Paul odpowiada żonie, czemu chce odszukać dawcę serca: "Because I need to know who I am now".
Tak! Zgoda, brzmi pretensjonalnie i tak zabrzmiało by w ustach 99 na 100 aktorów, na czele z Naomi Watts (rozwazanie czysto teoretyczne :-) która wypowiedziała by to: a)poniesionym głosem, na skraju histerii b)ze łzami w oczach c) z podtekstem "ok, gdzie mogę odebrać Oskara?"
Sean Penn robi to niemal szeptem, w kompletnej kuchennej ciszy. Gorąco polecam, sama radość

Myśle że temat powoli się wyczerpuje. Wielkie dzieki uczestnikom za fantstyczną dyskuje, dawno nie spotkałem tylu rzeczowych arumentów, ciekawych wypowiedzi i autentycznej pasji ;-)

ocenił(a) film na 9
Olo_16

'Ile tracimy a ile zyskujemy?' Rzeczywiście te pytania przewijają się przez cały film Inárritu, których sens trudno jest do końca zrozumieć nie będąc na krawędzi życia i śmierci. Dlatego podzielam Twoje odczucia, że ciężko jest postawić się na miejscu bohaterów, nie mając tak naprawdę pojęcia co przechodzą i jak mocno cierpią. Z drugiej strony reżyser stara się poprzez swój film ten ich stan przybliżyć i choć w minimalny sposób oddać całą ich rozpacz, zdruzgotanie, poczucie straty i całkowitą bezsilność w obliczu przeżytej tragedii.

A wszystkie zapadające w pamięć sceny, gesty i słowa bohaterów, w tym wspomniana przez Ciebie odpowiedź Paula, czy piękna scena ulewy gdy Paul mówi do Christiny, że ‘mogą popływać w deszczu’ i wiele, wiele innych zdecydowanie pozbawione są pretensjonalności, zwłaszcza w ustach tak ‘słodkiego drania’ jakim jest Sean Penn. Jeszcze wymowniej świadczą o tym, że w ’21 gramach’ jest o wiele więcej niż widać na pierwszy rzut oka. Bo obraz Inárritu zdecydowanie jest filmem przeznaczonym do wielokrotnego przeżywania, odkrywania zawartych w nim głębszych treści i stawiania sobie kolejnych pytań, nawet tych bez odpowiedzi.

Najważniejsze jest bowiem to, jak film na nas działa i jakie odczucia potrafi wzbudzić. A ’21 gramów’ potrafi rozbudzić naprawdę silne emocje biorąc pod uwagę wszystkie napisane o nim słowa, w tym również Twoje jak najbardziej cenne i podsuwające kolejne sposoby jego interpretacji i nieustannego rozgryzania, nawet pomimo konkluzji że ‘wszystko co ma początek, ma też swój koniec’;)

Myślę, że film nie byłby w stanie tak mocno do mnie przemówić gdyby nie furtka, którą pozostawił Inárritu w postaci tak ważnego niedopowiedzenia oraz zawartej w filmie nadziei, która przebija z każdej, nawet najbardziej pozbawionej jej sceny.

‘Nadzieja to dobra rzecz, może najlepsza ze wszystkich, a to, co dobre, nigdy nie umiera’.

‘Skazani na Shawshank’ ~ Stephen King

cherry

‘Nadzieja to dobra rzecz, może najlepsza ze wszystkich...’

To takie ludzkie - chwytać się nadziei, ale takie równocześnie złudne. Życie kryje w sobie nieskończoną ilość możliwości – kwestia, w którą stronę podążymy, jest sprawą woli, pragnienia, marzenia i siły na ich zrealizowanie i pewności a nie nadziei, że naprawdę jesteśmy w stanie stworzyć nową rzeczywistość. Jeśli brak nam mocy na przeprowadzenie realizacji, sama nadzieja zda się absolutnie na nic.

Ci co szli do gazu, też żywili nadzieję. Co z tego?

Losy same z siebie się nie odwracają – wymaga to niekiedy naprawdę ciężkiej pracy niezależnie od żywionej nadziei. A w przypadku tych paru szczęściarzy, którym życie się wiedzie jak z płatka, to już w ogóle słowo nadzieja jest pozbawione jakiegokolwiek ciężaru, a tych innych, którym życie idzie jak z grudy?? Cóż: świadomość, decyzja, realizacja – to jedyne czym można zaradzić, odmienić, zawrócić...

Nadzieja to nic innego jak brak świadomości, jak zagubienie, jak niepewność własnej wartości i własnej tożsamości. Nadanie życiu wartości, odnalezienie tzw. sensu, polega na stawianiu kroków a nie na żywieniu enigmatycznej nadziei prowadzącej dokąd? Zdanie się na przypadek? Też można – o ile sięgamy po możliwości otwierające się w tych przypadkowych zdarzeniach – ale zawsze jest konieczna aktywność.

Jeśli bohaterowie filmu nie są w stanie nadać wartości swemu życiu zaświadcza to tylko o toczącej ich chorobie. Chorobie zwanej lękiem egzystencjalnym, roztrzęsieniem wobec świata jawiącego się nam jako coś niepojętego. Bo i jest niepojęty – jednak te wszystkie lęki są do przekroczenia. Musimy tylko nie zdawać się na nadzieję.

Wobec tego wszechogarniającego nas lęku stajemy się zbyt łatwym towarem, który można kupić - oczywiście z nadzieją na ramieniu, że kolejny doktryner demagog handlarz łatwymi rozwiązaniami rozsupła nasze zapętlone życie. Jakże łatwo nabywamy te fałszywe obietnice, fałszywe nadzieje wyrzekając się poszukiwań w samych sobie.

Fantastycznym przykładem (niezależnie od intencji Paula) jest scena, w której Paul mówi Christinie, że ją lubi. Christina idzie na to jak na lep. Ja to doskonale rozumiem! Mój boże – ile razy sama to przerabiałam? Ale to nie jest rozwiązanie na godne życie – tu nie ma żadnej nadziei, żadnego rozwiązania. Może nam się wydawać, że Inarritu pozostawia wszystkie kwestie otwarte, że przez to świta jakaś nadzieja na odmianę losów bohaterów, ale to tylko złudzenie. Religia sama w sobie nie jest rozwiązaniem (Jack). Jak powiada Jung: "religia jest obroną przed poznaniem Boga". Dlatego też Jack błądzi. Na nic mu się zdadzą wszystkie religie świata, jeśli nie wejrzy w siebie i w sobie samym nie rozpozna siłacza, boga, równego Bogu, w którym pokłada tę przysłowiową właśnie nadzieję! Ciąża Christiny też nie jest rozwiązaniem jej problemów. To tylko chwilowe uśmierzenie bólu. Nie łudźmy się – spotkanie z Paulem wyrwało ją na chwilę z rozpaczy, wyrwało ją może (co jednak wątpliwe, bo zdaje się, że nawet będąc z nim, nadal ćpa – może w zmniejszonych dawkach ale nadal to robi). Christina jest krucha, lada potknięcie może ją zawrócić do piekieł. Paul? To Odys, który jeszcze nie trafił do swojej Itaki. Czy trafi? Nie wiem.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Jak najbardziej się z Tobą zgadzam, że nadzieja jest czymś złudnym, niemal abstrakcyjnym szczególnie w sytuacji gdy człowiek otrzymuje od życia ‘zbyt wiele’ okrutnych niespodzianek. Bardzo ważną rolę odgrywa wówczas ‘sprawa woli, pragnienia, marzenia, siły i pewności’, że nam się powiedzie. Jednak nie posiadając choćby minimalnej ilości nadziei, że zły los może się w końcu od nas odwrócić, tak naprawdę nie zaczęlibyśmy tych planów realizować. Dlatego uważam, że gdy wszystkie te elementy uda się połączyć, to wtedy można mówić o prawdziwym tryumfie. Jednak według mnie jeśli na tej drodze nie znajdzie się ktoś, kto pomoże nam w to wszystko uwierzyć, to na nic zda się sprawa woli i nadziei. Oczywiście niektórzy wszystko zawdzięczają wyłącznie sobie i wówczas można z całą pewnością powiedzieć, że są prawdziwymi szczęściarzami. O wiele częściej zdarza się jednak w życiu tak, że w tragicznej sytuacji nie potrafimy niestety sami siebie zmotywować do walki, wielokrotnie nie potrafiąc odnaleźć w sobie dostatecznej odwagi aby podjąć wyzwanie jakie stawia nam los.

Napisałaś, że złudzeniem jest oczekiwać na odmianę losu bohaterów. Myślę, że na to nie ma reguły, bo w życiu niczego nie da się tak do końca przewidzieć i niczego nie możemy być tak do końca pewni, więc należy być przygotowanym zarówno na ‘czekoladę’ jak i na ‘taniec w ciemnościach’. Najważniejsze jest to, żeby ostatecznie nie dawać za wygraną i zawsze próbować walczyć na przekór wszelkim przeciwnościom.

Być może jestem zbyt wielką optymistką ale wierzę, że los bohaterów ma szansę na odmianę, co jednak nie oznacza, że dalej nie będą musieli z nim podjąć walki. Bo przed nimi jeszcze wiele ‘burz lodowych’ i kolejnych ciosów od życia, równie bolesnych i w żaden sposób nieprzewidywalnych. Jednak samo to, że dali sobie nawzajem szansę i choć na chwilę ocknęli się ze stanu desperacji i pragnienia skończenia ze swoim życiem czego nie dokonaliby bez pomocy drugiej osoby, już świadczy o tym że nie dali za wygraną niczym Ben w filmie ‘Zostawić Las Vegas’, który po prostu się poddał. To właśnie czyni ich sytuację bardziej znośną i pozwalającą mieć nadzieję, że uda im się trafić do swojej Itaki. I nawet wówczas jeśli miałaby się ona okazać kolejną iluzją, to jednak nie mogą sobie zarzucić, że nie próbowali do niej dotrzeć.

‘If there's a God or any kind of justice under the sky
If there's a point if there's a reason to live or die
If there's an answer to the questions we feel bound to ask
Show yourself - destroy our fears - release your mask

Oh yes, we'll keep on trying
Hey, tread that fine line
Yeah we'll keep on smiling
And whatever will be, will be
We'll keep on trying, We'll just keep on trying
Till the end of time, till the end of time
Till the end of time’

‘Innuendo’ ~ QUEEN

cherry

Wydaje mi się, że tzw. człowiek czynu nie ma miejsca na nadzieję, bo on już działa. Jego umysł jest zbyt skoncentrowany na działaniu bądź i nie, jeżeli akurat ma rozkoszną ochotę nie czynienia niczego.

Natomiast jeżeli mam podwiniętą nogę, oczywiście potrzebuję pomocy z zewnątrz, ale wcale nie chodzi tu o jakiś skrawek nadziei. Ktoś – czy to terapeuta, czy duchowny, czy zwykły bliźni wskazuje mi kierunek, wspiera mnie, ale tak naprawdę nie wolno mi na nim polegać – cała praca należy do mnie (nie mówię o przypadkach patologicznych). Zresztą terapeuta z prawdziwego zdarzenia nie pozwoli mi nawet na sobie polegać. Nie dopuści do uzależnienia (co w stosunkach między zwykłymi śmiertelnikami niestety przeważnie jest regułą).

I prawdziwy ruch do przodu, że tak powiem z widoczną poprawą (z rzadkimi bądź żadnymi nawrotami), ma już miejsce po przekroczeniu progu nadziei. Dopóki nadziei się trzymamy, dopóty (moim zdaniem) nie jesteśmy w stanie wyrwać się z zaklętego kręgu.

W życiu jak to w życiu dzieją się różne rzeczy, ale cały kunszt na tym polega, żeby umieć te rzeczy brać jakimi są, bez zbędnej egzaltacji.

Jak i śmierć wpisana jest w życie. Pytanie, dlaczego uparcie nie chcemy się na nią przygotować. Dlaczego jest ciągle zaskoczeniem. Dlaczego nie kontemplujemy śmierci, żeby ją oswoić. Wiem, że jest to bardziej styl wschodni, ale jakże słuszny.

Los, przeznaczenie to my sami!

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Jeśli chodzi o nadzieję, to być może lepszym określeniem byłaby szansa, choćby taka jaką otrzymali bohaterowie filmu Inárritu, jednak wykorzystanie jej zależało tylko i wyłącznie od nich samych. Bo tak naprawdę dostali niepowtarzalną możliwość zmiany swojego ‘życia i całej reszty’ i tylko w ich mocy było, czy uda im się go zmienić czy też dalej pogrążać się w rozpaczy, gniewie, poczuciu winy i desperacji.

A pomoc ze strony Paula była tylko pierwszym krokiem, sygnałem który obudził w nich chęć rozpoczęcia walki, którą musieli podjąć sami. I to według mnie było najważniejsze, że nie dali za wygraną lecz mimo wszystkich przeciwności próbowali coś w nim odmienić, choćby nawet wiązało się to z dokonywaniem przez nich kolejnych niewłaściwych wyborów. Jednak na pytanie czy im się udało każdy musi odpowiedzieć sobie sam.

Zgadzam się z Tobą, że aby uniknąć rozczarowań i niepowodzeń w życiu najlepiej jest przyjmować wszystko ‘bez zbędnej egzaltacji’. Jednak choć sami kształtujemy swój los, nadając mu odpowiedni szlif i starając się obronić się przed całym cierpieniem, które ze sobą niesie i wszystkimi rodzajami uzależnień, w tym od innych ludzi, to pomimo naszych nieustannych starań często ponosimy całkowitą klęskę. Dlaczego tak się dzieje? Bo wciąż popełniamy te same błędy i nie jesteśmy przygotowani na jego przykre niespodzianki, w tym na ostateczne zakończenie naszej ziemskiej wędrówki, które powinniśmy chociaż spróbować zaakceptować. Bowiem w życiu trudno jest przewidzieć własne zachowanie w zupełnie nieprzewidzianych i ekstremalnych dla nas sytuacjach. Wtedy właśnie jednak możemy się tak naprawdę sprawdzić i poznać siebie. Dlatego jestem zdania, że cokolwiek robimy musimy poczuć, że żyjemy na ‘maximum overdrive’ mówiąc słowami jednego z bohaterów ‘Magnolii’ oraz nigdy ‘dum spiro, spero’ – nie tracić nadziei’.

ocenił(a) film na 6
cherry

Problem w tym, że ten film jest tylko pozornie "poskręcaną historią", że te wszystkie zabiegi zamiast służyć lepszemu wgryzieniu się w temat (jak to było w "Amores Perros") tutaj zastosowane są dla samego ich zastosowania i w rezultacie maskują to, czym ten film jest: dość banalną opowieścią o konsekwencjach jednego wypadku. Gdy odrzuci się zewnętrzną formę i przyjrzy się samej historii, to okazuje się, że Inarritu niewiele ma widzom do zaproponowania.
Fakt, poszczególne sekwencje same w sobie są często bardzo dobre, silnie przemawiają do emocji (i dlatego też nie uważam tego filmu za złego). Jednak nie oceniam każdy z elementów osobno, lecz film jako sumę poszczególnych sekwencji. I tutaj jest kłopot. Te interesujące same w sobie epizody nie układają się razem w całość, którą reżyser sugeruje. Trudno mi uważać za świetny film, który pod przykrywką eksperymentów formalnych jest pseudofilozoficznym rozważaniem na temat "Ile waży 21 gramów?".

ocenił(a) film na 9
torne

Z całą pewnością nie uważam, że ’21 gramów’ jest pod każdym względem doskonałe, wręcz jest nawet banalnością podszyte ale równocześnie nigdy nie przekraczając jej granic i zawsze pozostawiając nam miejsce na dopowiedzenie i ukształtowania sobie tej historii według własnego scenariusza, pozostawiając olbrzymie pole do interpretacji i polemiki.

I choć poszczególne jego elementy można dopasować do równie świetnego ‘Amores Perros’, to jednak pomimo widocznych podobieństw to film z innym klimatem, jednak z równie mocnym natężeniem co ’21 gramów’ opowiadający o najsilniejszych ludzkich uczuciach i spotkaniach, które na zawsze odmieniają nasz los.

Myślę, że film Inárritu obroniłby się również bez wszystkich dodatkowych urozmaiceń i poskręcanych części fabuły, które jednak umiejętnie zastosowane zdecydowanie wpłynęły na jego intensywniejszy wydźwięk, stając się kluczowym elementem całej opowieści.

Dla mnie osobiście przykładem filmu, w którym użyta forma maskuje całkowity brak zawartych w nim treści to ‘Nieodwracalne’, które w ’21 gramach’ zdecydowanie można odnaleźć. A kiedy ‘odrzuci się jego zewnętrzną formę’ i konwencję podzielności czasu na drobne części to na pewno można również w filmie dostrzec coś więcej, co jednak na szczęście nie jest przez reżysera dopowiedziane. Przede wszystkim pytanie na ile każdy z nas ceni własne i cudze życie. Bo obecnie wielu ludziom aby go odebrać wystarczy o wiele mniej niż tytułowe ’21 gramów’. Ważne jest również pytanie o indywidualną próbę poradzenia sobie w przypadku utraty bliskiej osoby oraz niezwykle ważna obecność drugiej osoby, bez której całe nasze wyjście z ciemności byłoby często niemal niemożliwe. W końcu element drugiej szansy, z której możemy skorzystać lub też nie, bo w jednej sekundzie możemy stracić wszystko by w drugiej otrzymać niepowtarzalną szansę na odmianę losu. A czy ją wykorzystamy zależy tylko i wyłącznie od nas samych.

Jednak bez względu na wszystko uważam, że to czy opowiedziana przez Inárritu historia jako całość jest w stanie przemówić czy też nie powinno pozostać kwestią jak najbardziej otwartą, bo Twoje zdanie jak najbardziej szanuję, choć jednak go nie podzielam. Chociaż z drugiej strony może warto jest dać filmowi jeszcze jedną szansę?

torne

Ładnie powiedziane: „Inárritu śni o życiu.”

O życiu, jakiego nie chcemy, ale którym przeważnie jednak w swej małości na co dzień żyjemy. Wielka to szkoda. Wiele się np. mówi o sztuce „miłości” zbyt mało natomiast o sztuce „życia”.

Stąd ta nieporadność radzenia sobie z czymkolwiek, a co dopiero z zetknięciem ze śmiercią, szczególnie gdy dotyka nas na samym styku.

Śmierć być może rzeczywiście coraz bardziej, coraz dotkliwej, jest banalizowana, jednak żadna śmierć banalna mimo to nie jest. Wokół każdej śmierci można wysnuć wielki dramat. Czy warto? Zawsze warto.

Zetknięcie ze śmiercią wyzwala (wreszcie!) te najbardziej zasadnicze pytania, jakie może sobie postawić człowiek – pewnie warto je sobie stawiać bez czekania na taką zabójczą „okazję” – wtedy można by też uniknąć tych tragedii rodem z czasów antycznych.

Niestety nie znam "Amores perros" ale w takim razie na pewno postaram się zapoznać. Dla mnie złożenie skrawków życia w przypadkową dość układankę też było ciut irytujące. Chociaż być może właśnie ta przypadkowość połączenia scen miała w zamyśle Inárritu podkreślać przypadkowość wydarzeń życia w ogóle.


Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones