Nowobogackie małżeństwo, cielęcy zachwyt nad przestronnym mieszkankiem, malowanie ścian,
kariera, kryzys, bezpłodność, fantazje erotyczne (nastolatka), moralność prawnika, fanatyzm
religijny, Sodoma i Gomora, Szatan. Tanie moralizatorstwo podane niezdarnie, bez polotu, bez
klimatu, bez grozy (jedyne straszydełko to komputerowo wygenerowane, pseudo-demoniczne
grymasy). Przegadana, łopatologiczna końcówka.
Średniej kategorii horrorek z drewnianym gwiazdorem jednego filmu. Zatem wystarczy nazwisko
Pacino, by zagwarantować wysokie noty u publiczności?
Myślę, że nie, bo ja w ogóle za A. Pacino nie przepadam, a jednak film przypadł mi do gustu.
Twój gust nie zmienia faktu, że Pacino ma aż 8 (tyle co De Niro) filmów w top 100 rankingu. Także ci panowie dostają wyraźne fory u publiczności. Taki Nicholson nie może liczyć na podobne względy, choć nie brakuje w jego filmografii wybitnych filmów.
Odpowiadając na Twoje pytanie: tak, wystarczy. Nawet taki gniot, jak "Jack i Jill" ludzie oglądają zapewne tylko po to, żeby zobaczyć, za co Al dostał złotą malinę.
Mi film podoba się z wielu względów, ale nie chce mi się o tym rozpisywać, chyba, że kogoś to będzie interesować.
A co ma wspólnego oglądalność filmu z oceną jego wartości? "Jack i Jill" mają (prawdopodobnie - bo nie oglądałem) odpowiednią ocenę, o "Gigli" nie wspominając.
Film jest po prostu fajny, ogląda się dobrze, a Al Pacino jak zawsze wymiata i tyle w temacie.