Wiedziałem, czego spodziewać się po filmie z Dolphem Lundgrenem, i oczekiwania te zostały spełnione. Mamy tu więc nieśmiertelnego herosa, który ratuje świat przed zagładą, i nawet nie zostaje draśnięty. Przyznaję, że śmiechu było sporawo, przede wszystkim z zerżnięć z poprzednich filmów o podobnej tematyce, niektóre sceny wyglądały, jak wklejone wprost z "Polowania na Czerwony Październik" czy "Karmazynowego przypływu", dobry też był prezydent Stanów i jego kwieciste przemówienia, stacja ZNN. Ogólnie dałbym temu filmowi 2,5, może 3 punkty, ale podniosę ocenę do 4 za genialną autoironię zawartą w rozmowie między Lundgrenem i jego szefem:
Szef: Wiesz co to jest Agent Red?
Lundgren: Nie wiem. Brzmi jak tytuł kiepskiego filmu.
Ten tekst szczerze mnie rozwalił. Szacuneczek dla autorów. Film dobry do zgrzewy browców.