Heh no cóż, dziś ten film wywołałby niemały shitstorm, łamie chyba wszystkie święte punkty współczesnego katechizmu obyczajowego:
- klepanie po tyłku studentki
- klepanie po tyłku kelnerki
- kobiety robiące głównie za ozdobę
- laski zarywające głównego bohatera i pakujące mu się same do wyrka
- żarty rasistowskie a przy okazji pocisk w kierunku Marlona Brando (wyjaśnienie w ciekawostkach)
- żarty ze stereotypu geja (cała rola Jacka Cassidy'ego jako Milesa)
- żart z feministycznej pop psychologii (babka pyta Bena czy alpiniści rekompensują sobie wspinaczką kompleks niższości na co ten sugeruje jej żeby dała się komuś przelecieć co jej dobrze zrobi)

Poza tym oczywiście wszystkie większe i mniejsze motywiki klasycznej macho produkcji czyli Eastwood lejący po pysku każdego kogo trzeba ustawić do pionu, w tym przypakowanego ochroniarza-kochasia Milesa itd.

Ale odkładając żarty na bok, to cały ten stereotypowy maczyzm jest tu zaprezentowany w tak skondensowanej formie, że można odnieść wrażenie, że jest to coś w rodzaju pastiszu tego stylu i takie trochę autoironiczne nabijanie się z samego siebie. Coś jak w "Bez przebaczenia", czyli filmie, który miał być niby anty westernem a w sumie wyszedł przy okazji genialny western czyli mamy 2 w 1 w zależności od tego jak kto woli to interpretować.