the good, the true and the beautiful.. te trzy spotykają się i zlewają w jeden cud cudów w jednym tytułowym polskim dobru narodowym, którego ja osobiście mógłbym słuchać godzinami choćby mi czytało powszechny spis ludności..
nadto biorąc pod uwagę świetne role wszystkich świętych w brody przyodzianych oraz w aureole to nawet mel gibson czy jim carrey się nie umywają (chociaż ten pierwszy jest naprawdę blisko).
a zatem - bawiąc się tytułem - na starcie z protekcją dla pana franciszka u każdego świętego na zachód od tchnienia spokojnego, kiedy już mu przyjdzie z tym padołem płaczu żegnać się i ku nieskończoności wyruszać..
po prawdzie pan franciszek po części już w tej nieskończoności bytuje, pewność z niego bije i spokój niebiański, odnosi się wrażenie, iż życia swego w doczesności nie zaczepia, jest w niej, a jakoby go w onej nie było, być może tylko przez niego przepływa..