Film - że tylko oczy przymykać i mruczeć z zadowoleniem. ;) Dla mnie, wielbicielki fantastyki określanej przez Sapkowskiego "jednorożce w ogrodzie" - istna uczta. Skojarzeń - mnóstwo. Jak Alicja po Drugiej Stronie Lustra i jak Paul z filmu "Po godzinach", Neal Oliver natrafia na świat, który nie powinien istnieć, spotyka dziwnych ludzi, mnożą się wokół niego zagadkowe wydarzenia. A wszystko opowiedziane barwnie, w tempie, z humorem. Bardzo w klimacie Gaimana, ale o ile "Po godzinach" kojarzyło mi się z "Nigdziebądź", o tyle "Interstate 60" przypomina mi bardziej "Gwiezdny pył", a może jeszcze bardziej - "Amerykańskich bogów" z uwagi na motyw podróży, no i O.W. Granta, który przywołuje na myśl Wednesdaya, przebiegłego, strojącego się w piórka Odyna, boga Lokiego. O.W. Grant ma coś z Lokiego: swobodę, charyzmę, cynizm, przewrotność. Dodatkowym smaczkiem było ujrzenie w krótkiej scence na początku mojego idola wczesnej młodości - Michaela J. Foxa. Zresztą Jeff Bridges z kucykiem jako policjant w mieście legalnego narkotyku o nazwie Euphoria też stworzył fajną kreację.
Świetnie się na tym filmie bawiłam. Dużo ciekawych pomysłów, ani przez moment niepozwalających na nudę; cały czas patrzyłam z napięciem w ekran w oczekiwaniu dalszych niespodzianek. Przez chwilę miałam wrażenie przesadnej dosłowności, niepotrzebnej łopatologii w komentowaniu wydarzeń, mającej na celu zwrócenie uwagi na ich głębszy moralny wymiar (np. kwestia zniewolenia przez narkotyki czy wywód o przekraczaniu granic), ale wybaczam, bo inne rozwiązania były rozbrajające, np. Muzeum Fałszywych Dzieł Sztuki albo miasto prawników, w którym fikcyjne procesy miały zapewnić każdemu z nich pracę. :)
Świetna wypowiedź. Trochę tylko psuje pomylenie Kurta Russel'a z Jeffem Bridgesem. :P
miło sie czytało, lecz niestety film nie nalezy do moich ulubionych. za pierwszym razem film bardzo mi sie spodobal, ale niestety za drugim razem nie miałem siły go oglądać juz po 5 minutach, wiec stwierdzam iz wcale nie byl taki dobry dzięki czemu zalicza u mnie niska note