Reżyseria - tak, aktorstwo, zdjęcia, muzyka - tak. Atmosfera - tak. Wszystko wspaniałe, takie jakiego oczekuje się po filmie Wendersa.
Ale ten nieszczęsny scenariusz! :(
Co robi gangster kiedy chce zamordować konkurenta? - zgłasza się do faceta, który oprawia ramy! Co robi zwykły szary rzemieślnik otrzymując taką propozycję? - zgadza się! I po krótkim namyśle bierze rewolwer, idzie za ofiarą i zabija ją!
Żeby jeszcze jakoś rozbudować wątek podejmowania tej decyzji, ale nie. Bohater zastanawia się jedynie czy syn go będzie pamiętał i sprawdza jakie ma wyniki badań i już jest gotowy do zbrodni! A potem jeszcze raz!
No sorry, to już bardziej wiarygodny jest scenariusz Jurrassic Park.
No ja się też dosyć rozczarowałam, choć trzeba przyznać, że kadry genialne. Ale sama ta historia właśnie taka jakaś kulawa. Dużo bardziej odpowiada mi ekranizacja "Gra Ripleya". Historia mniej więcej ta sama, no bo ekranizacja tej samej książki, ale jakoś tak to wszystko jest zrealizowane, że w pełni mnie przekonuje (według mnie scenariusz zdecydowanie lepszy). Ten film natomiast nie bardzo, a szkoda, bo miałam co do niego wielkie nadzieje.
Ale przecież facet, który oprawia ramy jest śmiertelnie chory i chętnie zarobiłby coś dla rodziny wiedząc, że i tak umrze - a na dodatek okazało się, że po dowiedzeniu się o tym przez żonę zrobiło to więcej krzywdy niż pożytku przez co zdezintegrowały się jego relacje... Zarzut kompletnie nietrafiony.