Tegoroczny kandydat Argentyny w Oscarowym wyścigu to oparty na faktach portret nietypowego, seryjnego mordercy – 17-latka o młodej, anielskiej twarzy, który nie tyle wpakowywał się w kłopoty, ile sam tych kłopotów szukał. Związał swoje losy z rodziną z przestępczą przeszłością, z premedytacją oddalał od tej “normalnej”, swojej własnej. Każda zbrodnia pchała go ku kolejnym, ale, co najbardziej zaskakujące, sporo z nich miało dość przypadkowy charakter, akty przemocy nie miały często uzasadnienia w okolicznościach przestępstwa, co budziło największe wątpliwości i pytania – o motywację młodego Carlitosa. Luis Ortega z uwagą studiuje tę fascynującą osobowość. Z wyglądu uroczego, niegroźnego dzieciaka, ale w rzeczywistości bezwzględnego i pozbawionego skrupułów mordercy i złodzieja. Nie jest to jednak ponure kino psychologiczne, ale film zaskakująco lekki i przebojowy jak na swoją tematykę. Bardziej tragikomedia niż mroczny thriller. Widać, że Ortega inspirował się Pablo Larrainem czy Davidem Fincherem, ale przede wszystkim też rozrywkowym kinem amerykańskim. Ten mariaż schematów i styli zadziwiająco dobrze się ogląda, aczkolwiek rodzi to też pewien dysonans i wątpliwości, czy to nie jest zbyt swobodny sposób opowiadania o bezsensownej przemocy i nieludzkim psychopacie, nie tyle łagodzący jego krwawe zbrodnie, ile relatywizujący to brutalne wariactwo.