najpierw obejrzalam w kinie Turyste a nastepnie na TVN ten film. Turysta ciekawszy, mniej przewidywalny :) Lepszy od pierwowzoru :)
No własnie Turysta jak większość "amerykańskich podróbek" wyszedł według mnie gorzej od pierwowzoru.
No akurat nie bardzo. Gdyby to Zimmera wnieśli trochę humoru to byłby o niebo lepszy. Jednak szczerze lekko przynudzał. Turystę też pierwszego oglądałem ale za Zimmera się wziąłem żeby porównać te dwie produkcje. I z cały szacunkiem dla Sophie Anthony gorszy. A na dodatek okropnie nudny. A tak go zachwalali no i jeszcze ocena 7. A tu klapa na całej linii. Mimo tego że uwielbiam kino francuskie.
Oglądając Turystę nawet nie wiedziałam, że to remake Anthony'ego, ale do złudzenia mi go przypominał.
Turysta jest do granic przewidywalny i oderwany od rzeczywistości.
To chyba najgorzej zagrana rola w życiu Angeliny Jolie! Nie przypuszczałam, że może być tak źle, bo bardzo ją cenie za grę aktorską. W porównaniu z Sophie, która kreowała tę postać w pierwowzorze wypadła bardzo blado.
Nie lepszy, tylko Amerykański - ładniejsze buźki, ładniejsza sceneria, większy budżet.
Wystarczy wlaczyc oba filmy i zobaczyc kto wlozyl wiecej gry aktorskieh w swoja role.. i jak patrze na Jolie w pociagu i Marceau w tej samej scenie to sorry, nigdy wczesniej nie uwazalam, ze Marceau jest dobra aktorka ale przy Jolie wypadla REWELACYJNIE. I zagrala cos! A nie Jolie wpada, siada, prawie nic nie mowi i wyciaga faceta na weekend...nie robie lolz ale zrobie tu LOLZ!
hahaha, turysta lepszy...
Oto i moje zdanie: obydwa filmy mocno postawiły na stronę wizualną. Amerykańska wersja jest bardziej pompatyczna, kolorowa, istna reklamówka Wenecji i szyku w najlepszym wydaniu.
Angelina Jolie miała tu wyglądać, a nie grać i wywiązała się z tego wyśmienicie. Sposób poruszania, dobór ubiorów - śmiem twierdzić, że pod względem klasy i ruchów to taka Sophia Loren. Pan Deep - cóż, według scenariusza był operacji plastycznej i dokładnie tak wyglądał. Fim zachwyca scenografią i kostiumami.
Film do bólu przewidywalny i nie do końca realistyczny - każdy głupi zauważyłby jadącą za nim o 20 m furgonetkę, ciągnięta motorówka tył do przodu dziwnym trafem skręca i nie obija się o kamienice, snajperzy którzy pojawiają się w ułamku sekund na z góry wiadomych dachach, trzy motorówki na kanale i po 10 min dopiero angol stwierdza że ruscy też tu są i śledzą bohaterkę... czarny bohater duszący podwładnego na oczach krawca... i 1500 100 900 bajerów interpolu, komputery bajery... reżyser chyba to zauważył, bo komisarza grał były Bond... ot taki sobie remake.
Obraz francuski: zdecydowanie bardziej minimalistyczny. Mniej przewidywalna fabuła i wcale nie nudny. Może się taki niektórym wydawać bo bardziej realistyczny. Policjant chroniący Anthony'ego ginie a nie sprzedaje się, mocniej zaakcentowana przeszłość bohaterki i wbrew pozorom normalnie przedstawiona mafia (a nie naciągane dyrdymały o wszechwładnym angielskim mafiosie na ziemi rosyjskiej). Olbrychski ze swoim dukaniem po anglijsku wypadł nad wyraz dobrze, bo przez to realistycznie. No i dochodzi równie dobry dobór wnętrz, scenografii i ubiorów. Z naciskiem na głównego bohatera, który klasa wyglądał w "pożyczonym" garniturze na wybrzeżu pod hotelem niż Deep w białej marynarce i czarnych spodniach - na kilometr widać że yankes. Fantastycznie rozegrana scena w architektonicznym cudzie. Normalna strzelanina, a nie jak w remake'u szast prast - oczywiście fuks i nikt sie nie schował za kolumna i każdy był widoczny...)
Reasumując. Obydwa filmy fantastyczne od strony wizualnej. W jednym fantastycznie oddany klimat Nicei, w drugim Wenecji. Dla lubiących przepych - wersja amerykańska. Dla lubiących ascetyzm - wersja francuska. Dla lubiących pięknie ubrane piękne kobiety - obydwa. Dla realistów - wersja francuska.