Za pierwszym razem, kiedy miałam styczność z tym filmem, to mnie po prostu jakoś znudził. Ale obejrzałam go powtórnie kilka dni temu i upewniłam się już, że rzeczywiście mam powód kochać Cary Granta. :) Ten film, aby zanim nadążyć, trzeba oglądać od początku i nie ominąć żadnej sceny. Bo każda jest wyśmienita. Oczywiście, że mnie to nie dziwi, w końcu to dzieło Franka Capry, a wszystko, w czym ten włoski mistrz maczał palce, nosi znamię geniuszu. Cary Grant gra wybornie. Najbardziej podoba mi się, kiedy kryje się przed fotoreporterami na początku filmu i próbuje przekazać głuchemu urzędnikowi swoje imię... :) Jakbym siedziała na fotelu, to bym z niego wtedy spadła... :D Oczywiście cała reszta obsady mu nie ustępuje. Cioteczki-świruski-super, niedoceniona w pełni Priscilla Lane-czarująca i zabawna, no i Teddy Roosevelt... :) Zachęcam każdego, bo film jest wyborny, mówiąc kulinarnie-wręcz przepyszny.