A rany, co za wy*ebka. Ciężko mi tu oceniać intencje twórcy tego dzieła, ale w sumie wychodzi na to samo. Albo twórca naprawdę chciał dać upust swoim
obawom przed śmiercią i pragnieniem zgłębienia jej tajemnicy, albo też jego inercje były znacznie bardziej przyziemne – chęć taniego szokowania poprzez scenę
autentycznej autopsji. Niezależnie jednak, czy film traktować jako shockumentary z fabułą, czy jako coś głębszego – nie jest dobrze.
Film rozpoczynają sceny wojny w Wietnamie, które na moje oko składają z autentycznych archiwalnych nagrań przeplatanych z odegranymi scenkami. Potem
poznajemy naszego bohatera, który wraca z wojny opętany maniakalną potrzebą zgłębienia tematu śmierci i napisania na jego temat reportażu. Rozpoczyna od
robienia wywiadów z ludźmi na ulicy, a potem chce być świadkiem autopsji. No i oglądamy na przemian jakieś dziwne wątki obyczajowe, autentyczną autopsję
(przyznam, że odwracałem wzrok) i te wywiady z ludźmi. Wszystko to okraszono narracją, rozkiminiającą temat życia, ludzkiego losu i śmierci. Zagrano to raczej
kiepsko, narracje jest patetyczna, a realizacja brudna i brzydka. Film jest pełen nieprzyjemnej atmosfery i miejscami dziennego klimatu. Ale z tego wszystkiego nic
nie wynika. Nie kręcą mnie filmy mondo ani schocuemnatry, nie lubię zgłębiania aspektów, których zgłębić się nie da za życia (istnienie Boga/bogów, śmierć, itp.),
jakby pominąć te aspekty, to zostaje nam tani eurotrashowy melodramat. Tak więc nie polecam. Ale na pewno znajda się ciekawscy fani wspomnianych
gatunków, którzy chętnie rzuca na to okiem.