Nie wiem jak trafiłem na ten film w ogóle, musiałem wycierpieć swoje na lekcji religii. Ten film to jest coś szkodliwego, pokazuje się ateistów jako wrednych idiotów, którzy jak usłyszą słowo "Bóg" to odrazu jak takie Assassiny (przepraszam jeśli źle napisałem) będą polować na takie osoby i posyłać atomówki na ich domy. Argumentacja i procesy rozumowania w tym filmie to jakieś dno (SciFun pozdrawia) Ale było tam takie jedno zagranie ze strony reżysera które, najbardziej mnie urzekło, mianowicie fragment, w którym główny bohater próbuje obalić twierdzenie Stephen'a Hawkinga, gdzie zrobiono to w tak niefajny sposób, niemerytoryczny, i jeszcze nabija się z już od 2-óch lat nieżyjącego profesora i geniusza, jeszcze w ukryciu sugerując że on to jakimś głupcem jest i chyba cała nauka to jakaś niepoważna. Wspomniałem na początku, że ksiądz puścił to nam na lekcji religii, i najgorsze jest to że ten przekaz i iluzję, jaką dał ten film, trafia do nich (osób z klasy). Cieszę się że nie jestem taki, i wyłapałem błędy z tego filmu. A jeśli przejdziemy do samego filmu, a nie propagandy, to film jest dosyć nudny, a bohaterowie nas nie obchodzą, i wiele scen/fragmentów jest zagranych bardzo sztucznie. Dziękuje za przeczytanie :)