Zabrakło w filmie czegoś mocnego, mocnego punktu. Opowieść o chłopaku, który bardzo chciał
coś zrobić, a poza pisaniem wierszy nie za bardzo do czegokolwiek się nadawał, nie nadaje
osobie Baczyńskiego ani jakiejś głębi, ani heroizmu, a jak na dziecko żydówki wszystko mu się
upiekło, przez co nawet nie doświadczamy wewnętrznego dramatu bohatera. Nie ma w tej historii
mocy... Może warto było wybrać innego poetę do takiego filmu?