Gdy po raz pierwszy usłyszałem o tym, że Hollywood zamierza zrobić remake "Prom Night" z Jamie Lee Curtis z roku 1980, pomyślałem, że oryginał musi byś jednym z lepszych horrorów swej dekady (liczyłem, że utrzyma poziom "Halloween" i "The Fog" - wcześniejszych horrorów z udziałem "Scream Queen"). Po obejrzeniu ów filmu miałem odnośnie niego mieszane uczucia, tym samym nie oczekiwałem po remake'u żadnego dzieła na miarę filmów braci Coen, jednak to, co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania - tak żałosnego, przewidywalnego i wcale nie strasznego horroru nie widziałem od czasu "Urban Legend" (a najgorsze jest to, że co drugi teen slasher jest robiony od paru lat w takiej konwencji). Aktorstwo leży i woła o pomstę do nieba, przedstawienie stereotypu amerykańskiego ucznia wręcz nuży, gdy jest widziany po raz n-ty, zastosowane triki, które straszą (a w zasadzie powinny) są ograne do granic możliwości (widząc tak daremny scenariusz śmiem się pytać czemu scenarzyści w Hollywood strajkują? Bo za mało im płacą? Za co? Za TO ?!?!?!). Krótko podsumowując - nawet, gdy nie stawia się oczekiwań wobec tego filmu, zaskakuje on (in minus, oczywiście).

Nic tylko czekać, aż nasi polscy "spece" od branży rozrywkowej zrobią własną wersję "Balu Maturalnego". Man odpowiedni tytuł - "Studniówka: Powrót Woźnego" ;)

Kończę pisać i czekam z niecierpliwością na drugą część "Ostatniego Samuraja" :D