Jestem ogromnym fanem oryginału. Horror Meira Zarchi z 1978 roku nadal jest wśród moich 5 ulubionych filmów rape and revenge. To zaiste klasyk kina eksploatacji, który widziałem już chyba z 5-6 razy na przestrzeni ostatnich lat.
Na remake czekałem zatem niecierpliwie i nie jestem zbytnio rozczarowany, choć mogło być lepiej. Wpierw zmiany: piątka gwałcicieli (w tym szeryf) zamiast czterech, gwałt ma miejsce najpierw w domku nad jeziorem, a potem gehenna bohaterki prowadzi do lasu i na most, Jennifer planuje krwawy rewanż w opuszczonym domu w lesie, a nie tam, gdzie się pierwotnie zatrzymała. Sekwencja zbiorowego gwałtu mniej brutalna niż w oryginale z 1978 roku. Dochodzimy zatem do zemsty: i tutaj niestety film wkracza na terytorium "Piły" i torture porn. Pamiętamy, iż w oryginale Meira Zarchi Camille Keaton uwiodła dwójkę gwałcicieli, w remake'u tego nie ma. Dodanie kamery do scenariusza uważam za zbyteczne.
Dlaczego zatem 8 na 10?
Bo film spełnił moje oczekiwania jako uwspółcześniona wersja "I Spit". Jest krwawy, brutalny i przyzwoicie zagrany. Pierwsze 45 minut trzyma w napięciu, sceny tortur i śmierci (choć nieprawdopodobne) szokują i zostają w pamięci. No cóż, nie jest źle.