...więc wiedziałam, że ta dobra passa musi się pewnego dnia skończyć. Nie spodziewałam się jednak, że zacznie ją "Billy Elliot" - film o którym słyszałam wiele dobrego i który często mi był polecany.
Nigdy nie widziałam tak bardzo taniej emocjonalnie produkcji. Wszystko było przewidywalne, a stereotypy raziły po oczach. Protestujących przedstawiono jak bezmózgie zwierzęta, a Billy'ego jako kogoś stworzonego do wyższych celów. Mimo wysiłków scenarzysty Billy nie był dla mnie pozytywną osobą - mi jawił się jako kapryśny i nietaktowny chłopiec. Jego wulgarne teksty do własnego ojca, nieuzasadniony gniew w stosunku do nauczycielki tańca czy jego odzywki typu "jak mi się nie spodoba, to będę mógł wrócić?". Ojciec wydał na niego tyle pieniędzy, a on, zamiast okazać wdzięczność, kaprysił. Albo scena w autobusie, gdy kpił sobie z ojca, że nigdy nie wyjeżdżał z miejsca zamieszkania i że jego całym życiem jest kopalnia. Billy traktował wszystkich z góry, co w sumie nie powinno dziwić - to wspólna cecha większości artystów, którzy uważają, że znajdują się "wyżej" niż zwykli śmiertelnicy.
Końcówka filmu została kompletnie zniszczona. Przed obejrzeniem tego filu spotkałam się z komentarzem, że finał "Billy'ego Elliota" jest lepszy od finału "Czarnego Łabędzia", więc spodziewałam się czegoś niezwykłego. Niestety - kolejny raz zostałam zbombardowana tanią emocjonalnością. Lecz nie to było w zakończeniu najgorsze - ojciec i brat Billy'ego wyglądali tak, jakby się w ogóle nie postarzeli, a gdy spostrzegłam rozebranych do połowy dziwaków, to już kompletnie się rozczarowałam. Byłam na "Jeziorze Łabędzim" w operze i żadnych takich istot nie zaobserwowałam. Mogli podłożyć inną muzykę, wtedy mogłabym powiedzieć, że widocznie jakiś nowoczesny balet ma miejsce, bo w tym klasycznym raczej rozebranych do połowy panów się nie zauważy. Jak Billy wykonał skok, to pomyślałam sobie: "To dla takiego czegoś on walczył? Naprawdę?". Scena finałowa powinna podkreślać jego umiejętności, które zdobył w końcu w prestiżowej szkole.
W ogóle ten cały taniec Billy'ego mało mi się kojarzył z baletem.
Z tego filmu wyniosłam praktycznie same negatywne myśli. Oczywiście, zakręciła mi się łza w oku przy kilku scenach, ale to nie było w stanie podnieść mojej oceny. Gdyby nie odpychający charakter Billy'ego i zniszczony finał, dałabym więcej, bo temat był dobry. Można wciąż odnieść go do naszych czasów - gdzie o byciu gejem może nawet świadczyć różowa bluzka czy słuchanie muzyki Lany del Rey. Współczuję panom, że codziennie muszą udowadniać, że są "prawdziwymi mężczyznami" i życzę sobie, by społeczeństwo zaczęło akceptować rożne gusta, wykraczające poza stereotypy płciowe.