"Blood night" Franka Sabatelli to nic innego jak klasyczny slasher z elementami nadprzyrodzonymi. Po wieloma względami przypominał mi produkcje z lat 80ych, choć raczej te bardziej kampowe, niż np. "Halloween". Mamy więc historię z dawnych lat, której konsekwencje będą uśmiercać naszych bohaterów. Tym razem nie jest to jednak wypadek, a nasi bohaterowie w sumie są bogu ducha winni. Są irytujący, ale nawet to z czasem się zmienia i w jakiś dziwny sposób ich polubiłem. A ich aktorstwo... cholera, byłem pozytywnie zaskoczony! oczywiście, nie ma tu żadnych wielkich kreacji, ale w swoich "rólkach" spisali się dobrze. A cały melanżyk na cześć Mary Hatchet, czyli cała ta "Krwawa Noc" wypadła całkiem naturalnie. I choć trwało to jakieś półgodziny, czyli cały środek filmu, wcale mnie to nie znudziło.
Gdy w końcu zaczęła się sieka, wszystko było jak należy: nie zabrakło krwi (której przedsmak reżyser zaserwował nam na początku filmu), było nawet kilka zaskakująco mocnych scen gore. I tu jest to, czego nie udało się osiągnąć Ryanowi Nicholsonowi w "Gutterballas" - pomimo krwistości, film pozostaje lekki, a pomimo lekkości, film nie popada w pastisz. Choć humoru tu nir brakuje i jest to swoisty "homeage". W "gutterballs" było zbyt ciężko, zbyt brutalnie, buł gwałt, było realistycznie mordobicie itp, a tutaj jest czysty, rozrywkowy, lekki slasher.
Pod koniec film opuszcza melanżowe klimaty i stara się troszkę postraszyć, co nie bardzo mu się udało, jeśli o mnie chodzi, ale cały czas serwował w miarę wartką akcję i krwiste sceny śmierci, wiec i tak było dobrze.
Do tego technicznie wszystko było dobre, jak na produkcję, którą można by nazwać niezależną, bądź nawet (w pewnym sensie) amatorską. Wszystko tu "wygląda" dobrze - praca kamery, jakość obrazu, efekty, montaż, udźwiękowienie i muzyka. Nic nie zalatuje amatorszczyzną.
brakuje tu natomiast maski (uwielbiam zamaskowanych zabójców) jednak i tak nie widać kto zabija (choć nie jest to wielką zagadką).
polecam, jeśli lubi ktoś lubi proste, głupie i krwawe slashery.