Szumowska chciała chyba zrobić film o wyzwoleniu - Senah, córka Pasterza, przygotowuje się do przejęcia roli żony, ale nękana wątpliwościami, zaczyna kwestionować słowa Pasterza. I gdyby O TYM był ten film, to byłby dla mnie ciekawy. Tymczasem przez cały film Senah głęboko ufa Pasterzowi, podobnie zresztą jak pozostałe córki i żony, które są zbyt głupie i puste, by mieć własny rozum. Dopiero 5 minut przed końcem filmu, ni z tego ni z owego, Senah stwierdza, że Pasterz jej się jednak nie podoba. Przemiana Senah jest słaba, jej wiara słabnie zbyt gwałtownie (znienacka), brakuje rozmów z pozostałymi żonami i córkami, które - jak wynika z końcówki - razem z Senah dokonują sądu na Pasterzu, a jednak przez cały film nie widzimy choćby śladu, że przestają mu ufać (bo Senah to jeszcze raz po raz przypatruje mu się czujnie, ale pozostałe kobiety tylko się przed nim kajają). W rezultacie dostajemy 1,5h filmu o błąkaniu się po pustkowiach, gdzie bohaterowie prawie z sobą nie rozmawiają.
Po prostu źle rozpisany scenariusz, a szkoda, bo klimat, zdjęcia i ogólnie pomysł, miały potencjał.