(...) „Cola de mono” to nietypowe połączenie coming-of-age movie oraz thrillera erotycznego. Na ekranie raz po raz goszczą słownikowe przypisy, młodszym widzom mające wyjaśnić, czym są jockstrapy czy cruising. To z nich poznajemy przepis na tytułowy napój – który z impetem uderzy do głowy jednemu z nastoletnich bohaterów. Film wyraźnie dzieli się na dwa akty, a pierwszy z nich należy właśnie do Borji: outsidera, niepoprawnego buntownika, zapalonego kinomana. Chłopak pasjonuje się prozą Stephena Kinga, a horrory i filmy napiętnowane przez MPAA kategorią „X” cytuje z pamięci. Zainspirowały Fuguetę włoskie ekstremy z lat 70. i 80., czego wyznacznikiem mają być m. in. nasycone kolory, padające na twarze bohaterów, oraz soczyście giallowa, sztuczna krew. Oderwana od rzeczywistości atmosfera świetnie współgra z poszatkowaną narracją i wszechobecną nagością, z ostrym zapachem seksu, który sam wypełnia płuca – to z kolei motywy typowe dla Briana De Palmy. Obrazoburczy finał – i ujęcia stosunku, uprawianego na cmentarzu – niejednemu skojarzą się z debiutem nowofalowego reżysera, „Murder à la Mod” (1968).
Pełna recenzja: #hisnameisdeath
Akurat miałem okazje obejrzeć z polskimi napisami, sama historia ujdzie najbardziej irytowała mnie matka dwójki bohaterów ): - Na plus na pewno zaliczam muzykę.
Tak, nawet chciałem znaleźć piosenkę, która pojawiła się w filmie, ale nie udało się.
Fajne kawałki, ale inna bardziej zapadła mi w pamięć. Taka charakterystycznie, ejtisowo synthpopowa ;)