Możnaby długo rozpisywać się nad infantylnoscią scenariusza ale jak dla mnie Himalaje głupoty twórcy tego dzieła osiągneli w scenie w której gość wpycha samochód do jeziora, a autko trzy metry od brzegu zapada się w otchłań niczym Titanic na środku Atlantyku. Od pewnego momentu film zaczyna się oglądać jak Monty Pytona, śledząc kolejne bzdury z tej serii: krew kapiąca z samochodu (z małej ranki na głowie); nowiutki luksusowy samochód oddawany na złom co dla wszystkich, szczegolnie dla złomiarzy wydaje się normą (dla zatarcia śladów oczywiście); no i creme de la creme czyli symboliczny jeleń niczym czujne oko natury obserwujące z bliska zgubne poczynania głównego bohatera.
Logika szwankuje na każdym kroku. Twórcy zupełnie nie wzięli sobie do serca powracjącego w filmie jak mantra hasła: „skup się na szczegółach”.
Smutne że film ma wysokie oceny. Naprawdę smutne