O filmie tym często się mówi, że o mało nie doprowadził do zakończenia serii. Musi być w tym trochę prawdy ponieważ następny Bond miał swoją premierę po trzyletniej przerwie (zazwyczaj najdłuższą przerwą między kolejnymi Bondami były dwa lata) i przynosił według wielu bardziej dopracowaną historię.
Wydaje mi się jednak, że to trochę zbyt surowa ocena tego filmu. Owszem jest on bardziej komiksowy od innych, mniej prawdopodobny, a akcja nieco się ciągnie. Mimo to warto go zobaczyć, choćby ze względu na doskonały finał, czyli pojedynek pomiędzy Rogerem Moorem, a Christopherem Lee. Jeżeli obraz ten ma jakąś konkretną wadę to jest nią to, że jest to film z serii o Bondzie. Widownia prawdopodobnie spodziewała się bardziej wielowątkowej opowieści, a już z pewnością powrotu do charakterystycznych dla Bonda lat 60., szpiegowskich historyjek z zakresu Zimnej Wojny. Jednak historycznie były to już inne czasy...
Sam film jest zrealizowany na bardzo wysokim poziomie. Na szczególną pochwałę zasługuje reżyser Guy Hamilton i dwaj główni bohaterowie: Christopher Lee i, wyraźnie nabierający dystansu do kreowanej postaci - Roger Moore.