Peryferie Chin, jałowa przestrzeń pustoszona piaskowymi burzami i testami nuklearnymi. Niedobór wody, brak pracy. Mieszkańcy, by przeżyć, sprzedają krew w prowizorycznych stacjach. Także Xiaolin, by utrzymać rodzinę, ignoruje tabu handlu własnym ciałem i ryzyko zakażeń.
Surowa forma filmu współgra z desperacją bohaterów: długie ujęcia wydobywają z przestrzeni nieokreśloną grozę, czarno-białe obrazy codzienności budzą skojarzenia z poetyką Bressona. Krajobraz jest tu równoprawnym bohaterem, eksploatowanym przez przemysł tak, jak ludzkie ciała wykorzystywane są przez dziki kapitalizm. Niezwykłą rolę pełni dźwięk: naturalistyczne odgłosy drażnią, a optymistyczne radiowe pogadanki stanowią groteskowy kontrapunkt fabuły.
Xiaolin wie, że znajduje się blisko fabryki, gdy czarny dym wżera mu się w gardło. Stojąc na pokruszonym fragmencie Wielkiego Muru, słyszy z oddali terkot starego traktora i dostrzega kolejkę wieśniaków, którzy chcą sprzedać swoją krew. Xiaolin postawia, że tu wróci, aby sprzedać krew i opłacić czesne swojej córki. Niebawem na to samo decyduje się jego żona. Wspólnie postanawiają założyć firmę pobierającą krew pod nazwą "Ali Baba". Wkrótce zaczyna to przynosić dochody, a na ich pustym niegdyś podwórku pojawia się stado owiec. Wydaje się, że ich życie toczy się w dobrym kierunku, ale katastrofa to tylko kwestia czasu.
Oboje stają się ofiarami nieuleczalnej choroby. Xiaolin i jego żona Xiaojuan są zaledwie dwiema spośród tysięcy ofiar zarażenia wirusem HIV, który co roku zbiera żniwo wśród osób sprzedających krew. Oboje rozpoczynają walkę o życie, a Xiaolin chodzi od drzwi do drzwi, starając się o adopcję swojej córki, Ying. Xiaojuan umiera, zostawiając Xiaolina samego z głodującą córką w opuszczonej stacji krwiodawstwa. Życie jednak toczy się dalej...