łatwość z jaką bohaterom filmu przychodzi odbieranie życia innym ludziom. Co tam ludziom, przecież "to tylko Indianie".
Co najmniej trzy kreacje aktorskie podtrzymujące cały film:
(1) de Niro - to oczywista oczywistość,
(2) Plemons - jako pozornie fajtłapowaty agent FBI, którego jednak nie wolno nie doceniać,
i nade wszystko (3) Gladstone - jako indiańska żona di Caprio; nieprzegadana scena pierwszej wspólnej kolacji z przyszłym mężem to mistrzostwo świata.
Natomiast di Caprio gra człeka nie tylko amoralnego ale wręcz głupiego i po prostu irytuje.
Są rzeczy, których nie zrozumiałem:
Co to znaczy, że Mollie przedstawiała się szeryfowi jako 'incompetent' i dlaczego musiała się właśnie u niego upominać o dolary na każdy większy wydatek?
Dlaczego na jednej z parad w miasteczku dumnie maszerują Osage'owie a zaraz za nimi pokojowo Ku Klux Klan w białych strojach?