Cóż mogę powiedzieć o Red Lights... W sumie czytając opis ten film mnie zaciekawił, ba nawet zaintrygował więc niezwłocznie postanowiłem go obejrzeć. Zaczyna się ciekawie, tajemniczo więc w ciągu pierwszych 10 minut byłem naprawdę zadowolony. Mroczna atmosfera smętne kolory miały wzbudzić we mnie określone emocje i owszem wzbudziły. Jednakże jak film zaczął się "rozwijać" jeśli można tak to nazwać (a mam co do tego uzasadnione wątpliwości) wszystko się zmieniło. Powiało tym czego najbardziej nie lubię, mianowicie nudą, nudą do kwadratu. Za wolno, za mało, za wolno, niewiele więcej, potem co nieco się poprawiło. Nie powiem gra aktorska ratuje ten film, bo gdyby nie ona nie zostawił bym na nim praktycznie suchej nitki. Więc czego w nim zabrakło...? Zabrakło elementu zaskoczenia, wartkiej akcji (takiej jaka może być w tego rodzaju filmach). Owszem było parę dobrych scen ale to za mało, o wiele za mało. Dobry film to taki który absorbuje do tego stopnia że nie zwracamy uwagi na przemijający czas a gdy nagle orientujemy się że to już prawie koniec, nie jesteśmy zaspokojeni, chcemy więcej, mamy niedosyt czasu pragniemy pozostać pod czarem filmu jeszcze chwilkę, dłuższą chwilkę. Natomiast ten film co kilka minut dawał mi wyraźnie do zrozumienia żeby mój wzrok skupiał się na pasku postępu chcąc po przesunąć szybciej i szybciej do końca, albo chociaż do momentu wartego uwagi przeciętnie inteligentnego Polaka. Mimo wszystko nie powiem że te prawie 2 godziny były bezpowrotnie stracone. Jak się uprzecie można obejrzeć ten film, ale nie da wam tego czego oczekujecie (mówię tu o ludziach dojrzałych, a nie nastolatkach), a tylko pozostawi po sobie niesmak. Dla świętego spokoju dam mu 5/10. A film warto oglądać od 7,5 w górę. No ale każdy z nas jest inny więc niech go oceni wedle swojej skali. Pozdrawiam.