"Death Race 3: Piekło na Ziemi" okazało się być tak dobrym, z świetnym montażem wyścigów filmem, że aż mnie z lekka przyszpiliło, oczywiście pozytywnie, jak go oglądałem. Symbolem trzeciej odsłony "Wyścigu Śmierci", jak i całej tej serii od początku jest Frankenstein, którego nie ważne czy gra Luke Goss, czy Statham w pierwszej części, to i tak taka sylwetka, ten ukryty za niedbale odlaną z żelaza maską wizerunek, aż mrozi, szokuje, dodaje tej iskry rywalizacji i atmosfery ,,brudnych" nielegalnych wyścigów. Wyjście poza schemat, czyli poza teren więzienia w kwestii trasy rozgrywek, było dobrym rozwiązaniem dla tego dzieła. Kalahari dla uczestników "Death Race" było czymś dużo gorszym niż piekło; otwarty teren, większa ilość zagrożeń i dowoloność manewrów, i przede wszystkim nieokreślona ilość bramek ładujących broń. Dla mnie głównym atutem był ten ,,ludzki" Lucas, a nie Frankenstein, w którego się wcielał. To jak odpłacił się nowemu wlaścicielowi "Death Race" zasłużyło na ogromny plus dla tej produkcji. Lucas skończył z Wyścigami, a nowym Frankensteinem w wyniku świetnego planu, ba! Symbolu doskonale rozegranej zemsty stał się Niles York.Ach, ten motyw ,,TV show" jako sposobu na film, co się po prostu tutaj sprawdza!
Poza paroma głupotkami niniejszy film oceniam na: 8/10