Mi się nie podobał.
Sean Connery sprawiał wrażenie jakby męczył się rolą i zagrał w taki sposób, że wręcz olał postać Bonda. A gram, bo mi zapłacili milion dolców.
Humor także mało zabawny, a odzywki Bonda mniej śmieszne niż zazwyczaj. Średnio przypadła mi do gustu postać Bonda który w tym odcinku jest chamski i wulgarny ponad normę (bije kobietę, zwraca się do niej per dziwko).
Minusem jest także postać Blofelda. Niestety, ale Charles Gray to nie to samo co Donald Pleasence.
Gray jeszcze Grayem, fajny nawet jest, ale Bond faktycznie gorszy, jego dziewczyna też, no i fabuła słabsza.
Za to świetna piosenka.
Ależ nużyzna. Oglądam ten film już trzeci dzień i zasypiam po 20 minutach. Już wiem, dlaczego ten odcinek nigdy mi się nie podobał.
No i ci homoseksualni arcy-wrogowie. WTF? Jeden wygląda jakby się urwał z SS, a drugi, jakby był założycielem ABBY. I słynny 007 walczy z takimi pionkami? Pff....