Ulli Lommel znany jest w środowisku miłośników horroru głównie za sprawą kuriozalnego "Boogeymana". Poza tym, reżyser ten popełnił całą masę słabych lub wręcz katastrofalnych filmideł, z których większość nie zasługuje na to, aby o nich wspominać. "Die Zärtlichkeit der Wölfe", drugi obraz w karierze Lommela, uznawany jest za chlubny wyjątek w jego filmografii. Przyznać muszę jednak otwarcie, że mnie ów tytuł kompletnie nie przekonał. Historia seryjnego mordercy-geja, który ma w zwyczaju pożerać swe młodociane ofiary zahacza w wielu momentach o groteskę (kto wie, czy nie była to jedna z inspiracji dla duetu Jeunet-Caro przy powstawaniu "Delicatessen"), jednak ogólna tonacja filmu, jego stylistyka, są w dużej mierze odstręczające. Somnambuliczne aktorstwo pozostawia w ustach wyraźny posmak drewna, dialogi się nie kleją, akcja rozpada na ciąg męczących epizodów. Nawiązania do najlepszych tradycji niemieckiego kina, ze szczególnym uwzględnieniem okresu ekspresjonistycznego ("M-Morderca" się kłania) się chwalą, jednak Lommelowi brakuje talentu oraz wyczucia, aby z odrobionej lekcji naprawdę wyciągnąć korzyści. Owszem, zdarzają się tutaj lepsze fragmenty, jednak jako całość "Die Zärtlichkeit der Wölfe" jest zwyczajnie ciężkostrawne.