PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=273584}

Drzewo życia

The Tree of Life
5,8 38 155
ocen
5,8 10 1 38155
5,9 32
oceny krytyków
Drzewo życia
powrót do forum filmu Drzewo życia

Film zdecydowanie w duchu Tarkowskiego. Działa na emocje poprzez wrażenia wizualne, a nie intelektualne. Podobnie jak u rosyjskiego twórcy da się wyczuć u Malicka chrześcijańskie postrzeganie rzeczywistości. Trudno było mi uwierzyć, że taki film można zrobić w Ameryce. Starałem się podchodzić z dystansem do "Drzewa życia". Okazało się jednak, że o Bogu mogą opowiadać nie tylko Rosjanie, którym przychodzi to łatwiej, gdyż oni nigdy nie żyli w demokracji, zawsze potrzebowali swojego "dobrego ojca" cara na najwyższych szczeblach władzy.

Jednak najwyraźniej tendencje się zmieniają. To, co Tarkowski zauważył 20 lat temu w "Ofiarowaniu" znalazło swoje odzwierciedlenie w epickim, zrealizowanym z niezwykłym rozmachem, prawie hollywoodzkim filmie. Mówię "prawie", gdyż rzadko się zdarza, by w Ameryce - kraju przesiąkniętym kapitalizmem, a więc myśleniem głównie materialistycznym - opowiadać o sprawach egzystencjalnych. Najwyraźniej jednak Amerykanie zauważają pustkę dobrobytu. Coraz więcej w tym kraju ludzi podobnych do głównego bohatera: odczuwających wewnętrzną pustkę, której nie jest w stanie zrekompensować sukces materialny. Ten bardzo szybko się kończy. Wówczas jedyną deską ratunku jest poszukiwanie sensu: rozwój duchowy. Amerykanie dopiero teraz to dostrzegli. A my?

Wciąż jesteśmy w tym szoku potransformacyjnym. Wszystko, co amerykańskie wydaje nam się wzięte z innego świata, zbawienne. Ważne jest, żeby zaspokoić apetyt na kasę. Minie trochę czasu zanim większa grupa ludzi odkryje, że to wcale nie była zmiana na lepsze. Że w gruncie rzeczy za tą gonitwą nic istotnego się nie kryje. Wtedy zacznie się szukanie. Być może dopiero wtedy film Malicka przemówi do większej grupy osób.

ocenił(a) film na 10
duude

Tarkowski? No to ciśnienie na ten film podniosło mi się dwukrotnie, choć wydało mi się to wcześniej nieprawdopodobne. Tylko jak to z filmami Tarkowskiego - większość ludzi tego nie zrozumie i będzie go jechać, czego świetnym przykładem było wygwizdanie w Cannes. Wygrał złotą palmę, ciekawe czy na oscary ma jakieś szanse? Zapewne za zdjęcia czy muzykę jak najbardziej, ale główne kategorie? W ciągu najbliższych dni pobiegnę do kina, bo to chyba najbardziej oczekiwany przeze mnie film tego roku i napiszę opinię.

grand_1349

"ciekawe czy na oscary ma jakieś szanse? Zapewne za zdjęcia czy muzykę jak najbardziej, ale główne kategorie?"

Nie wyobrażam sobie, żeby Emmanuel Lubezki nie dostał Oscara za zdjęcia. Statuetka należała mu się już parę lat temu za "Ludzkie dzieci". A główne kategorie? Wypatruję mocne szanse. W Cannes ten film w życiu by nie wygrał, gdyby nie mocno amerykański skład jury - nie od dziś wiadomo, że jankesi nie za bardzo kupują europejskie kino. W USA film zbiera dużo lepsze recenzje niż w Europie(ocena na imdb 8.0, na rottentomatoes.com 86%).

"W ciągu najbliższych dni pobiegnę do kina, bo to chyba najbardziej oczekiwany przeze mnie film tego roku i napiszę opinię."

To daj znać w tym temacie, jak Ci się film widzi. Udanego seansu!

ocenił(a) film na 8
duude

duude, jestem ciekaw, co sądzisz o samym toku narracji. Czy nie masz wrażenia, że kompozycja trochę się sypie? Jest zbyt dużą układanką puzzli, które nijak nie pasują do reszty. Jasne - uważam, że wystarczy przyjąć metodę reżysera, starać się ją zrozumieć na każdym cięciu i ujęciu, dać się porwać w ten niezwykle refleksyjny nurt, ale... Choćby w porównaniu do Stalkera Tarkowskiego, który jest bardzo spójny kompozycyjnie, a nadal mocno refleksyjny z każdym pojedynczym kadrem.
Choć to chyba nienajlepszy przykład, ale przecież nie było jeszcze w kinematografii takiego toku narracji... Zgadzam się z Twoim zaskoczeniem, jakim cudem to powstało w Hollywood?

Chodzi mi tylko o to, że nawet przy założeniach filmu - kompozycja się sypie niepotrzebnie, mogłoby być arcydzieło, a niestety nie jest.

MaslanyP

Faktycznie, "Stalker" to zdecydowanie najkonkretniejszy, najspójniejszy i chyba najprzystępniejszy film Tarkowskiego. Osobiście uważam, że to jego najlepsze dzieło. "Drzewo życia" w warstwie kompozycyjnej przywodzi mi jednak na myśl nie "Stalkera", ale "Zwierciadło". Tarkowski proponuje widzowi, aby każdy pojedyńczy obraz traktował jako niezależną od osi fabularnej strukturę. Uważam, że Malick nie poszedł aż tak daleko.

Bądź co bądź - mamy w tym filmie opowiedzianą historię, która może i często zjeżdża w różne strony, ale nie zmienia swojego toru. Nie uważam, żeby wszystkie obrazy były wyjęte z kontekstu. Ciąg narracyjny zarówno u Malicka, jak i w "Zwierciadle", to swoisty strumień świadomości, tylko różnica polega na tym, że w "Drzewie życia" ukryta jest myśl, idea, a dzieła Tarkowskiego nie sposób analizować i rozkładać na czynniki pierwsze, co zresztą zalecał sam autor. Natomiast Malick mówi inaczej: Odbierz tę historię na swój sposób, wynieś z niej to, co akurat potrzebujesz.

Podejrzewam, że ile osób - tyle interpretacji tego filmu. A skoro są interpretacje - to znaczy, że ten film o czymś opowiada, nie jest zlepkiem przypadkowych obrazków.

Przyznam się szczerze, że ten typ narracji(swoisty sturmień świadomości) nie bardzo mi odpowiada, jednak o ile "Zwierciadło" mnie zupełnie nie ruszyło, tak z seansu "Drzewa życia" wychodziłem z mokrymi oczami. Nie wiem do końca z czego to wynika. Musiałbym się chyba dłużej zastanowić.

ocenił(a) film na 8
duude

muszę go obejrzeć pod tym kątem ;) Może wtedy będę w stanie jaśniej określić swoją myśl.

ocenił(a) film na 8
duude

Ale oceniłeś na 8; czego brakuje temu filmowi? Bo niewątpliwie jest wyjątkowy.

MaslanyP

Wiesz co, nadal staram się być mocno zdystansowany do tego filmu, choć z każdą godziną, gdy nadal o nim myślę, czuję coraz większą więź i pragnienie zobaczenia go ponownie. Dlaczego starałem się podchodzić do niego "na chłodno"? Swoje zrobiły recenzje oraz zapowiedzi i trailery.

Przed seansem nałożyłem na siebie taki płaszczyk racjonalizmu, który miał mnie ochronić przed domniemanym banałem, a także wyczulić na pretensjonalność fabuły i butę reżysera. Ja osobiście banału tam nie dostrzegłem. Nie odniosłem wrażenia, że Malick głosi jakieś kazanie, manipuluje mną. Zobaczyłem bardzo intymną i osobistą historię. Tak jakby Malick dzielił się skrawkiem swoich spostrzeżeń z widzem, a ten odczuł wrażenie, że myśli dokładnie tak samo, jak on. Chyba to mnie najbardziej poruszyło w tym filmie. Że znalazłem nić porozumienia z reżyserem, pomimo że go w ogóle nie znam. I chyba jeszcze jedno: że dostałem to, czego zupełnie nie oczekiwałem, że niepotrzebne były moje obawy.

Jednak staram się nie popadać w ekstatyczny ton, nie rzucać dyszkami. Podejrzewam jednak, że to będzie bardzo ważny film dla historii kina. Ale potrzebuje czasu do weryfikacji swojej wielkości. A ja potrzebuję jeszcze jednego seansu. :)

ocenił(a) film na 8
duude

Oj tak, zgadzam się z Tobą - maksymalnie starałem się wyczuć banał, pretensjonalność, w paru momentach zmartwiłem się, że upraszcza - ale później okazywało się całkowicie na odwrót, wszelkie moje obawy rozwiewały się szybko, wraz z kolejnymi sekwencjami. Ot, choćby pierwsze pokazanie relacji ojciec-syn, w której O'Brien każe mówić sobie 'sir', po czym przytula syna - pomyślałem, oho, no to wchodzimy w staarą konwencję i uproszczenie, i jaka była moja ulga i zachwyt nad rozbudowaniem jego osoby. I nie tylko jego - to jest niesamowite, że psychologia każdej postaci była niezwykle rozbudowana, choć często tylko sygnalizowana na krótko.

Albo dinusie, z których wszyscy mieli na sali ubaw - kiedy tylko widz postara się zrozumieć, dlaczego właśnie tak, potrafi zrozumieć, kiedy drapieżnik waha się przed zabiciem osłabionego dinusia... i wreszcie go pozostawia. Zaczynam sobie uświadamiać, jak odważnym i konsekwentnym reżyserem jest Malick, o ile bardziej od Kubricka w Odysei Kosmicznej. Choć staram się zachować dystans, zastanawiam się, czy nie za blisko ociera się o granicę banału; czas pokaże.

MaslanyP

Już to pisałem w innym temacie, ale dla mnie najciekawszą i najbardziej złożoną postacią była pani O'Brien. Wypowiada w tym filmie mało słów, powierzchownie można odnieść wrażenie, że czasami jest aż nazbyt pasywna. Wiele osób uznało, że Malick w tym filmie utrwala stereotyp "kury domowej". Nic bardziej mylnego - bo w końcu przyklaskuje jej "drodze łaski". Ekspansywność i władczość, także cynizm pana O'Briena ponosi klęskę, do czego sam bohater się przyznaje. Znamienne jest też to, że częściej na ekranie widzimy właśnie kobietę, podczas gdy jej mąż jest często w rozjazdach. Ona lepiej zna swoje dzieci, choć te bardziej słuchają się ojca. Nie jest jednak pani O'Brien typem matki, która pozwala wchodzić sobie na głowę. Widać na jej twarzy ogromny zawód, gdy widzi zło, które czyni jej syn. Nie komentuje, nie ocenia, ale to spojrzenie jest bardziej przeszywające i sugestywne, niż wszystkie nauki konserwatywnego ojca. Jack też to doskonale czuje. To kobieta w tym filmie jest skłonna do głębokiej modlitwy i rozważań. I to ona pod koniec bierze w duchową opiekę swojego syna. Nie wiem, czy nie jest to pewna nadinterpretacja, ale ja widzę w tym małżeństwie obraz dwóch wyobrażeń Boga: jeden daje wolną wolę, jest czuły i opiekuńczy, wybacza, a drugi to surowy tyran, który karze za wszystkie grzechy, za wszelkie objawy nieposłuszeństwa, stara się narzucić jedną właściwą drogę życiową.

Niesamowite jest też to, jak doskonale Malick oddaje życie wewnętrzne swoich bohaterów, takie głęboko skrywane, które nie wychodzi na zewnątrz. Chociażby wówczas, gdy mały Jack podchodzi do ojca, który akurat pracuje przy samochodzie, a zaraz potem w myślach modli się o śmierć rodzica.

Istotnie, scena z dinozaurami jest niezwykle poruszająca, taka ludzka. W "National Geographic" dowiemy się o szczegółach budowy dinozaurów, ale nigdy nie dostaniemy tam odpowiedzi na pytanie, czy dinozaury miały sumienie. Zobaczymy krwiożercze bestie, które się nawzajem zabijają. Malick pokazuje wielowymiarowość świata pierwotnego.

Co nie zmienia faktu, że film ma kilka niemiłosiernych dłużyzn.

ocenił(a) film na 10
duude

duude, bardzo podobają mi się Twoje przemyślenia, miałam bardzo podobne.

->Oprócz tego, mam jeszcze kilka swoich interpretacji: miałam wrażenie, że ukazanie potęgi wszechświata,
poczynając od drogi mlecznej, po resztę maleńkich galaktyk i skontrastowanie z tym obrazem szeptów modlitwy Pani
O'Brien, w jakiś sposób pokazywał, że ten nasz wewnętrzny głos niknie w imponujących przestworzach czasoprzestrzeni.Nie słychać go tam, bo to głuche i mroczne krainy. Bóg nie mieszka "tam wysoko w niebie", jak pokazywała Pani O'Brien dziecku.

Natomiast, ważne wg mnie było to, co powiedział Pan O'Brien. W pewnym momencie powiedział że zrozumiał, że Bóg przamawia do niego przez jego żonę - to my tworzymy Boga w swoim własnym wnętrzu - wybierając właśnie drogę łaski, będąc dobrymi ludźmi.

-> scena z dinozaurami bardzo mi się podobała. Pokazała początek tworzenia tego, co nazywamy "człowieczeństwem" -> kiedy zaczęło się "dobro", w którym momencie ewolucji?

Dla mnie był to bardzo piękny film, mówiący o najważniejszych wartościach. Kontrastując z nim jakiekolwiek inny hollywoodzkie działo ostatnich czasów widzi się ich płytkość. Są najczęściej osadzone w "drodze natury" i opowiadają o wynikających z niej problemach.

A wystarczy wybrać "drogę łaski", mieć silne wartości, trzymać się ich całe życie i wszystko, wszystko można przetrwać.

Jeszcze raz dziękuję reżyserowi za przypomnienie tego co tak naprawdę jest najważniejsze.

netgirl

Coś w tym jest. Dożyliśmy czasów, w których goła panienka, albo zgnieciona czaszka o 20:00 w telewizji nie robią wrażenia, ale jeżeli ktoś powie, że 2+2=4, to ludzie otwierają gęby i nie mogą uwierzyć, że to prawda, że to takie proste równanie. Tak, niewątpliwie dla wielu ludzi ten film będzie szokiem, czymś niezrozumiałym, nie do przyjęcia. Mam jednak nadzieję, że znajdą się też tacy, którzy po tym filmie zmienią drogę. A tym, którzy już tą właściwą kroczą - da jeszcze więcej odwagi.

duude

Ciesze sie źe są jeszcze takie osoby, które doceniają ten typ filmów. Nawet nie wiecie ile ludzi na moim seansie wyszło z sali podczas sceny tworzenia. Kaźdy spodziewał się chyba po obsadzie mniej ambitnego filmu i pewnie to te osoby piszą o Drzewie... jak o najgorszym gniocie. Wg mnie ten film był piękny i myśle o nim od wyjścia z sali w piątek. Pokazanie "walki" natury z dobrem ludzkim jest niesamowite a film (oglądany w ciszy) potrafi zahipnotyzować. Lubie dualizm w filmach, tutaj został dobrze ukazany i w naturze i w ludziach.(Jack: [from trailer] Father, Mother. Always you wrestle inside me. Always you will.) Sceny pokazujące relacje w rodzinie były kwintesencją tego jak kaźda rozmowa czy słowo moźe kształtować nasz charakter. Fajna dyskusja jest na imdb, wiele ciekawych interpretacji. Może to z powodu studiów psychologicznych ale ja kojarzę motyw Grace vs. Nature z ego i id- odwieczna walka :)
jak interpretujecie scene w windzie? tzn to źe na końcu zjeżdza w dół a w tle słychać bicie serca na monitorze? niektorzy twierdza ze Jack umiera a scena na pustyni to jego zycie po smierci.

ocenił(a) film na 10
podjadaczkakina

Jeśli mógłbym się dołączyć to on był głęboki, dla przykładu: historia będąca jednoznacznym nawiązaniem do "Wyznań" Św, Augustyna z Hippony, Pani O'Brien będąca symbolem Matki Boskiej, ścieżka dźwiękowa układająca film do Mszy Requiem, aha i Drzewo Życia - Jessego, czyli Drzewo Krzyża.
Ten film ma prowokować sobą do modlitwy, a nie tyle przekonywać do swojego przesłania. Jest to wybitnie katolicki film i myślę, iż wykształcony teolog znalazłby jeszcze więcej nawiązań.
Tak skrótem:)

ocenił(a) film na 8
pawe91

Myślę, że nie ma sensu nazywać go wybitnie katolickim, to tak jakby przybić mu łatkę z napisem 'tylko dla chrześcijan'. A ha, choć wyrosłem w katolickiej rodzinie (jak chyba wszyscy w Polsce) jestem w stanie docenić przesłanie filmu nie zahaczając w ogóle o kwestię modlitwy, przyjmując go bardziej uniwersalnie. Ale to już są 'tylko' interpretacje'.

ocenił(a) film na 10
MaslanyP

Nie mam zamiaru zawężać interpretacją kręgu odbiorców, a kierowałem się w interpretacji kontekstem macierzystym: reżyser jest głęboko wierzącym katolikiem. Uważam po prostu, że "kiczowatość" i powszechne niezrozumienie wynika właśnie z nieodgadywania bliskiej autorowi symboliki oraz niezrozumienia światopoglądu. Co podobnie się ma z twórczością Tarkowskiego przesyconą prawosławnym metafizyką.
Konkludując, reporterzy gwiżdżący w Cannes za grosz nie orientowali się w tej sferze:).

pawe91

Ktoś kto dobrze zna religie, biblie itp odnajdzie tam mnóstwo symboli. Ja praktycznie nigdy nie chodziłam do kościoła i w kościół nie wierzę ale wierze w Boga jako siłę, dobro, piękno- w tym filmie to zobaczyłam więc nawet ateiści mogą w nim znaleźć własną interpretacje.

podjadaczkakina

@podjadaczka kina
W takim razie nie jesteś ateistką, ale antyklerykałką.

Moim zdaniem ten film przetrawią ludzie, z otwartym umysłem, tacy którzy poszukują.
Ten film opowiada o osobistej odysei głównego bohatera, która prowadzi go do ponownego odzyskania wiary i celu. Na twarzy głównego bohatera granego przez Seana Penna przez niemal cały film widać ogromne zmęczenie, znużenie, apatię i depresję. Niezwykle magicznym momentem jest sam koniec, gdy jego stosunek do rzeczywistości zmienia się. Jak słusznie rzekła wcześniej netgirl: "Pan O'Brien zrozumiał, że Bóg przemawia przez jego żonę", Jack pod koniec uświadomił sobie, że miłość do jego rodziców jest jego Bogiem. Piękny happy end.

Dopiero teraz doszło do mnie, jak ciekawie wypada ten film w konfrontacji z "Melancholią". I tu i tam mamy bohaterów znajdujących się w stanie głębokiej depresji. Jednak w dziele Larsa von Triera bohaterka już tylko czeka na śmierć, odlicza godziny do końca świata, nie dokonuje się w niej przemiana, która jest wynikiem poszukiwań. "Drzewo życia" jest w przeciwieństwie do "Melancholii" dziełem negującym cynizm. Jack przeżywa katharsis, Justine uwalnia się od cierpienia, ale co potem: cisza, pustka, nicość. U Malicka mamy happy end, u von Triera smutny koniec świata.

Widział ktoś jeszcze oba filmy?

duude

Nie wiem czy jest słuszne porównywać "Melancholię", która ukazuje oczekiwanie na śmierć, koniec świata i to jak wiadomość o nim zostaje przyjęta przez bohaterów, z "Drzewem życia", które zaprowadza nas na wycieczkę w poszukiwaniu Boga, szczęścia, dobra oraz sensu egzystencji. Połączenia między tymi dwoma filmami można doszukać się w dwóch kwestiach: pierwszą jest fakt przygnębienia głównego bohatera, jego depresyjnego stanu, a drugą kwestią jest poruszenie tematu relacji międzyludzkich w rodzinie. Jednak "Melancholia" opowiada o tym w zupełnie inny sposób niż "Drzewo życia". Pierwsza część filmu von Triera pokazuje nieprzyjazne stosunki między gośćmi na przyjęciu, które w końcu doprowadzają do jego katastrofy, a część druga - relacje między siostrami, choć skupiamy się bardziej na ich przygotowaniach do końca świata. Natomiast "Drzewo życia" mówi o relacjach z perspektywy dziecka i o wpływie zachowań rodziców na ich potomków.

"Drzewo życia" można by jedynie porównać z twórczością Tarkowskiego, głównie przez silne nawiązania religijne. I mimo że nie jestem chrześcijanką, mistycyzm we wspomnianych filmach niezwykle mnie urzeka i czyni filmy jeszcze piękniejszymi.

ocenił(a) film na 7
duude

Hmmm najbardziej przystępnym filmem Tarkowskiego to jest chyba jednak "Dziecko wojny". Ale że "Stalker" jest najlepszym to się zgodzę.

ocenił(a) film na 8
Sqrchybyk

'przystępny'... co oznacza, że bardziej przystępny? obydwa mają zupełnie inny rodzaj fabuły.

MaslanyP

@Sqrchybyk

"Dziecka wojny" jeszcze nie widziałem. Jednak "Stalker" stosuje linearną narrację, zdecydowanie najłatwiej przyswajalną.

@ Carnivean

Tak, "Melancholia" w zupełnie inny sposób opowiada o pewnych kwestiach zawartych także w "Drzewie życia". Nie chodziło mi znajdowanie podobieństw, ale skonfrontowanie światopoglądów Triera i Malicka.

Nie możemy jednoznacznie potwierdzić lub zaprzeczyć, że Jack także nie przygotowywał się do swojego końca świata, czyli śmierci. Ludzie cofają się do przeszłości, analizując i rozliczając swoje życie, zazwyczaj wówczas, gdy ich egzystencja jest zagrożona. "Drzewo życia" może być równie opowieścią drodze do przebaczenia. Czyż nie jest tak, że w obliczu śmierci bratamy się ze swoimi wrogami? Przesłanki o domniemanej śmierci Jacka są w tym filmie zauważalne. W "Melancholii" nie było żadnej refleksji, było tylko czekanie.

Oba filmy były pięknie, a także starały się to piękno jakoś opisać. W "Melancholii" piękna jest śmierć, wyczekiwana jest ona przez Justine z pewną ekscytacją, powiedziałbym nawet pożąaniem(sama scena, gdy Justine naga leży i wpatruje się w planetę), jednak wszystko u von Triera jest czysto pierwotne - nie połączoną z refleksją. U Malicka piękno jest powoli odkrywane, jednak jak się okazuje nie kryje się ono w niebezpiecznej i nieprzywidywalnej przyrodzie, ale w człowieku, w miłości do niego.

Chciałbym zaznaczyć, że "Melancholia" podobała mi się bardziej. Dużo bardziej cenię styl pisma von Triera niż Malicka.

duude

Dla mnie "Melancholia" dużo gorsza. Taki teatrzyk telewizji z paroma efektami specjalnymi. "Drzewo życia" to z kolei epicki obraz, który urzeka swoją prostotą. Takie Pismo Święte w wersji obrazkowej.

ocenił(a) film na 6
duude

Widzę, że ludzie w tym temacie poważnie podchodzą do sprawy :), zapraszam więc do dyskusji na temat sceny na plaży (i nie tylko), jestem ciekaw, jakie są Wasze interpretacje :) http://www.filmweb.pl/film/Drzewo+%C5%BCycia-2011-273584/discussion/Scena+ko%C5% 84cowa+na+pla%C5%BCy+i+nie+tylko+%28pytania+do+tych%2C+co+ju%C5%BC+ogl%C4%85dali %2C+bo+s%C4%85+spoilery%29.,1669464

duude

wizualnie a nie intelektualnie??? hmmm geniusz jestes:PPP <hahaha>

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones