"The Banshees of Inisherin" to wybitnie smutny film o wykluczeniu, cierpieniu, bezsensie podziałów i konfliktu w małej miejscowości będącej, jak mniemam, odzwierciedleniem wojny domowej, w czasie której umiejscowiona jest akcja filmu. Nadto stawia istotne pytanie natury egzystencjonalnej - czy skoro bycie po prostu dobrym człowiekiem nie zapewnia przetrwania na kartach historii, czy warto nim w ogóle być? Całość rozgrywa się w majestatycznych irlandzkich krajobrazach, przesiąkniętych tamtejszym folklorem. Piękny i kapitalnie zagrany film.
Myślę, że podstawowym pytaniem, które stawia film jest, co to znaczy być dobrym człowiekiem? Czy wystarczy tak o sobie myśleć, czy może raczej to powinno przejawiać się w szanowaniu potrzeb osoby, którą nazywa się "najlepszym przyjacielem"? Często, tak zwani mili ludzie są mili dopóty, dopóki świat wygląda tak, jak oni chcą.