Brytyjska awangarda. Film pozbawiony jakichkolwiek dialogów. Rzecz dzieje się w klubie ze striptizem. Obserwujemy performance tancerek. Nie rozbierają się one jednak z uśmiechem na twarzy, ani nie emanują seksapilem. Są smutne, stłamszone, odstawiają swe występy mechanicznie. Stanowią jedynie zabawki, wystylizowane specjalnie dla mężczyzn. Atmosfera spektaklu robi się coraz bardziej ponura, zmierzając do ciężkiego, pesymistycznego finału.
"Dyn Amo" to kino eksperymentalne. Nie ma tu żadnej fabuły, w tradycyjnym ujęciu. Kamera pokazuje spektakle w dużych zbliżeniach, dlatego często widzimy zaledwie fragmenty ciał bohaterek, nie wiedząc co się dzieje poza kadrem. Mimo że główną częścią spektakli jest rozbieranie, centralnym punktem ujęć są najczęściej twarze aktorek. To przez nie przemawia ten film. Cały wachlarz emocji jakie mają do zaprezentowania, zostaje skumulowany w spojrzeniach.
Dziełu przez cały czas towarzyszy muzyka. Trudno mi ją opisać, ale mamy do czynienia z ambientowymi klimatami. Sprawdza się jako tło, choć podejrzewam iż indywidualnie też słuchałbym jej z przyjemnością. Atmosferę dopełniają neonowe światła odbijające się na twarzach bohaterów.
Przez 113 minut byłem zatopiony w obrazie, mimo że złośliwi powiedzieliby iż nic się tu nie dzieje. Hipnoza.
Wielka dziura fabularna: jak ludzie mieliby płacić i podniecać się takim tańcem? :/
To już w ogóle hejterski żart-komentarz. Przecież ten film w żaden sposób nie przedstawia pracy prawdziwego klubu ze striptizem. Stany bohaterek, ich taniec, wymiar pracy to tylko odzwierciedlenie tego jak traktuje się je na co dzień, bądź jak same traktują siebie.